czwartek, 21 sierpnia 2014

Wakacyjne wojaże - FAL i obóz dogoterapeutyczny

Te wakacje można określić jednym słowem: intensywne. Wyjazdy nasze psioludzkie Stado odbyło dwa, dwutygodniowe, a pomiędzy nimi był tylko jeden dzień przerwy. Cóż takiego robiliśmy?

Najpierw wywiozło nas na FAL, do Drogomyśla pod Cieszynem. Pojechałyśmy w ograniczonym składzie, bo z psów Karolek został u moich rodziców, a Luna w swoim stałym Domu Przechowującym. Wynikało to z tego, że na obozie miało być dużo psów i nie chciałyśmy postawić się w sytuacji, kiedy non stop zajmujemy się burkami, bez czasu na cokolwiek innego - a tak mogłoby to wyglądać przy nieco awanturnych adopciakach. Plus, miałyśmy do dyspozycji namiot (na terenie obozu były domki, ale wizja mieszkania z czterema psami i kilkoma mniej lub bardziej znajomymi osobami średnio nas radowała) i to niezbyt duży, i z mieszkania tam w szóstkę mogłoby być więcej stresu, niż uciechy.
Na obozie było ponad 60 osób ludzkich, kilkanaście (12? 13?) psich i podobna liczba dzieci. Wsadzone w to wszystko nasze suki sprawdziły się zaskakująco dobrze. Z psami problemów nie miała nawet Fenka (poza okazjonalnymi burknięciami, ale to Fenka). Dzieci zostały zaszufladkowane do kategorii "spoko, ale niezbyt ciekawe" i ani Spacka ich nie pasła, ani Fenka nie ganiała i poza incydentem z kradzieżą bułki, koegzystowało im się bardzo dobrze. Dorośli były bardzo kochani (przez Spację) lub traktowani obojętnie (przez Fenkę). W namiocie też było super, bo Spacja spała grzecznie w transporterku, ale Fenka luzem - w jakiś jednak magiczny sposób od razu przyjęła do wiadomości, że ma okupować kocyk w naszych nogach i tam pozostawała aż do naszej pobudki, i dopiero wtedy przychodziła się przytulić. Dodatkowo, zachwyciła mnie faktem, że praktycznie wcale nie szczekała, a bałam się, że każdy szelest spoza namiotu będzie wywoływał burkanie.
Gdybym miła jedno zastrzeżenie do naszych suków, to to, że bardzo kiepsko wyciszają się w sytuacji, kiedy świat dostarcza wielu bodźców. Na szczęście zabrałyśmy klatki i transportery, bo puszczone luzem FenkoSpacje biegały, węszyły, eksplorowały, bawiły się, szukały żarcia itp. itd. i zasadniczo się nie kładły. W idealnym świecie, kiedyś to z Fenką przepracuję. Z drugiej strony, odkryłam, że Fenka potrafi pójść zwiedzać spory teren (i to taki, z którego niedaleko jest nad rzekę) i wrócić do mnie sama z siebie, nie krzywdząc się po drodze, nie uciekając, nie kradnąc niczego, o czym bym wiedziała i ogólnie będąc grzecznym psem. To fajne bardzo.

Po FALi ruszyliśmy - już w komplecie - na obóz dogoterapeutyczny naszego kochanego Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom ;-). W tym roku odbywał się w nowym miejscu, ośrodku Kormoran w Mierkach pod Olsztynkiem, nad pięknym jeziorem. Dodatkowo przez pierwszy tydzień gośćmi ośrodka była psia szkoła Psorbona i jej liczni wychowankowie, więc cóż, wrażeń nie brakowało. Dlatego postaram się pisać skrótowo.
Karolek zasadniczo był Karolkiem. Nieco dla żartu zabrałam go na testy predyspozycji do pracy w dogoterapii, które oblał, ponieważ jednak obca osoba próbująca go do czegoś zmusić w nieznanym miejscu to dla niego za dużo. Nie martwi mnie to, przynajmniej wiem. Poza tym trochę się poszkoliliśmy ku dużej przyjemności nas obojga i odkryłam, że Karol umie pracować z innymi (choć wciąż trochę mnie szuka). Była okazja do pławienia się w jeziorze, co gruby skwapliwie wykorzystał - nawiasem, on nie pływa, tylko wchodzi do wody i powoli, z namaszczeniem jakby się w niej kładzie, obraca, kręci i kokosi póki nie uzna, że koniec i nie wyjdzie. Grzecznie zostawał sam. Kontakty z psami ma poprawne, chociaż nie jest tak, ze wszystkie akceptuje - tutaj jest pole do pracy. Z minusów widzę głównie to, że jednak nowe miejsca i dużo bodźców mocno go ekscytuje i to pewnie w pierwszej kolejności powinnam przepracować, bo na ekscytację mam mocną alergię, a i dla psa nie jest to zdrowe.
Fenka zaś zaskoczyła bardzo. Zaczęłam wyjazd idiotycznie, bo zabrałam ją nad jezioro, gdzie natychmiast odmóżdżyła się całkowicie. Przełożyło się to na jej dalsze funkcjonowanie, bo na szkoleniu (a z naszych miejsc szkoleniowych do wody nie było daleko) myślała tylko o kąpieli, wchodząc od razu w nieznośne pobudzenie. Przyznaję, byłam mocno załamana. Wzięłam się jednak na spokojnie do pracy: wykluczyłam kąpiele, a na szkoleniach walczyłam o każdy moment wyciszenia i skupienia. Pomógł kliker, bo jego dźwięk przed nagrodą za jakiś drobiazg włączył małej myślenie. Ze szkolenia na szkolenie było coraz lepiej, coraz bardziej "miałam" psa - chociaż kosztowało mnie to bardzo dużo pracy nad sobą, a i zdarzały mi się błędy, bo za wysokie wymagania lub puszczenie moich nerwów kosztowało czasem utratę kontaktu z psem. Ale powoli parłyśmy do przodu.
Wiele dał nam wyjątkowy element obozu, jakim był przyjazd Norweżek z partnerskiej organizacji dogoterapeutycznej. Przejęły one prowadzenie bardziej zaawansowanej grupy i pokazały nam coś, co żartem nazywamy "norweską zasadnicza pozycją wyciszającą", a co jest fenomenalnym sposobem na wyciszenie psa w przerwach w treningu. Ten patent, w połączeniu z ich spokojem i moim, wygrzebanym z głębin ducha, zen niemal absolutnym dało piorunujące efekty - na drugi bodaj dzień Fenka spokojnie leżała, podrzemując, obok pracujących i bawiących się psów oraz jeziora! Pracowałyśmy też trochę, Norweżki pokazały nam system uczenia psa kładzenia głowy na kolanach osoby oraz obiegania przedmiotów. Wiele też zyskałam teoretycznie, nasłuchałam się o nagradzaniu, budowaniu więzi i o konieczności prowadzenia dzienniczka szkolenia. Wielki, wielki plus.

Wakacje właściwie za nami. Po raz kolejny udowodniłyśmy, że posiadanie czterech psów nie jest żadnym ograniczeniem w podróżach, a nasze psy udowodniły, że potrafią fajnie towarzyszyć. Teraz przychodzi pora na ponowne osadzenie się w domu. Bardzo chcę dalej pracować z Fenką, wprowadzić rytuał spacerowy i rozwijać się obikowo. Póki co czeka nas seminarium obedience z Magdą Łęczycką, zlot tollerowy, a międzyczasie... zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!