sobota, 12 marca 2016

Szkolny wyjazd, 7-9 marca 2016

Są takie momenty w życiu psiarza, kiedy patrzy na swojego futrzaka i aż nie wierzy w to, co widzi - nieważne, czy chodzi o wykonanie sztuczki, która nigdy nie szła, opanowanie trudnego sportowego manewru, czy zachowanie zimnej krwi w ciężkiej sytuacji - rozpiera nas duma. W tym tygodniu przeżyłam trzy dni, kiedy duma rozpierała mnie właściwie permanentnie.

Nie wiem, czy wiecie, ale pracuję w szkole - szkole wyjątkowej, nietypowej, ale mającej z tradycyjną tyle wspólnego, że są tam dzieci i że czasem jeździmy na wycieczki. I jakoś tak, chyba w przypływie natchnienia z niebios, uznałam, że na wycieczkę szkolną zabiorę Fenkę. Trochę po to, żeby odciążyć Drugiego Ludzia, bo zostanie z trzema psami jest znacznie wygodniejsze od zostania z czterema, ale głównie dla towarzystwa. Wiedziałam, że jedziemy do psiolubnego miejsca na Mazurach, nie do miasta, a pod wioskę, że nie będziemy zwiedzać, więc dostęp do psa będę miała, ale też wiadomo było, że jadę do roboty, nie na urlop z pieskiem. Podczas długich rozkminek nie znalazłam żadnego mocnego argumentu przeciw, więc w poniedziałkowy poranek opuszczałam dom z Feneczkiem radośnie kicającym wokół mnie.

Wyposażenie
Zbieranie ekwipunku było podporządkowane dwóm kryteriom: miało być maksymalnie lekko i praktycznie, ponieważ jechaliśmy licznymi środkami komunikacji zbiorowej, ale z drugiej strony chciałam zapewnić mi i Rudej maksymalny komfort na miejscu. Pojechało więc materiałowe pudło, miseczka na wodę i bidon, karma na trzy dni, zapakowana do osobnych torebek foliowych i do saszetki, kość do nadziewania od Oliver's, puszka Doliny Noteci, żeby było czym nadziewać, kość Alpha Dog jako dodatkowy bonus, piłka Chuckit Ultra Tug, ręczniczek do łap i linka do chodzenia na oraz obowiązkowy paszport ze szczepieniami i woreczki na kupy oraz kleszczołapki; poza tym Fenek był ubrany w obrożę (jako trzymadełko do adresówki), szelki, smycz i, w odpowiednich momentach, kaganiec.
Jak sprawdziło się takie wyposażenie? Moim zdaniem było blisko optymalnego. Miska plastikowa, która jest mniej poręczna od składanej, ma jednak te wielką zaletę, że może stać cały dzień w pokoju i nic się nie wylewa - a to plus w miejscu, gdzie nie chce się niszczyć podłogi. Ręczniczek uratował podłogę i pościel przed tonami błocka, poporcjowane jedzenie pozwoliło nie martwić się dawkowaniem chrupek; linka okazała się być konieczna na terenie pociętym jeziorkami i pełnym żurawi i saren. Przydały się niestety kleszczołapki, bo okazuje się, że nawet lekki przymrozek w nocy nie zniechęca wrednych krwiopijców i niejednego z Fenki wyjęłam. Zabawki i wyciszacze też wydają się koniecznością, choć na przyszłość dokładnie przemyślę ich dobór. Kość Alpha Dog została pożarta podejrzanie szybko, nie wiem więc, na ile spełniła swoje zadanie; puszka Doliny Noteci została zjedzona pomimo, że nie podobała mi się z konsystencji, a Chuckit został użyty raz i bawił Fenkę mniej, niż sprezentowana przez jedno z dzieci plastikowa butelka. Następnym razem poszukamy lepszych smakołyków i zastanowimy się nad milszą, lepszą do żucia zabawką.

Podróż (i dlaczego pękam z dumy)
Od początku wiedziałam, że dołożę wszelkich starań, żeby wyjazd był dla Fenki maksymalnie komfortowy. Było jednak jasne, że nie będzie to najłatwiejsza rzecz na świecie. Okazało się jednak, że (czy ja się powtarzam?) ciężka praca zaprocentowała i Fenka radziła sobie fenomenalnie.
Najpierw więc była trwająca prawie godzinę podróż do szkoły - z początku nic specjalnego, ale ostatni odcinek przebyłyśmy naprawdę zatłoczonym autobusem. Fenek bohatersko stał wciśnięty w ścianę (niestety, trafił nam się autobus bez półki bagażowej, którą zazwyczaj bezczelnie wykorzystuję jako półkę na psa), chowając się za nogami moimi i pewnego pana, i tylko czasem rzucał mi spojrzenie pt. "daleko jeszczeee?". Żadnych histerycznych podskoczków, pełen spokój.
W szkole (po krótkim pokicaniu po okolicy) Fenka siedziała w pudle w najspokojniejszej sali. Postanowiłam wypuścić ją w czasie, kiedy prowadziłam w tejże sali lekcję hiszpańskiego i zachowywała się super - wprawdzie nie jest psem, który spokojnie zalegnie i będzie spać, ale nie widziałam w niej nadmiernego pobudzenia, była cicha i nieupierdliwa.

Fenutek w sali, pożywia się kością wcale-nie-dziecka

Cudowna była też na spacerze po lesie, który zafundowałam jej przed obiadem i podróżą - pewnie i spokojnie poruszała się między kicającymi dziećmi, wchodząc z nimi w sympatyczne interakcje i z rzadka tylko próbując kraść patyki.
Sama podróż była sześciogodzinną odyseją autobusem, metrem, pociągiem i busikiem. Tutaj chciałabym powiedzieć, że kaganiec jest wynalazkiem pięknym i dobrym, bo daje cudowne poczucie bezpieczeństwa przewodnikowi psa (Fenka nigdy nikogo nie ugryzła, ale - jak powtarzałam dzieciom - jest tylko psem i nie wiadomo, jak zachowa się np. nadepnięta na łapę), a postronnych zniechęca do zaczepiania zwierzaka. Ubrana w kaganiec Fenka dzielnie manewrowała wśród tłumów, a ja podziwiałam jej zupełny brak reakcji na rzeczy, które jeszcze niedawno uznawała za straszne: choćby walizki na kółkach i biegające osoby. W pociągu i busiku, kiedy już była zmęczona, nie miała problemu z położeniem się i drzemaniem. Bardzo przydała się też komenda "siusiu", dzięki której mogłam jechać ze spokojem, że pies jedzie bez zbędnego balastu.

Pies dworcowo-bagażowy

Jednym słowem, ideał ideałów.
Podróż powrotna, choć krótsza, wyglądała identycznie z poziomu zachowania psa - jedyna różnica polegała na tym, że Fenka w pociągu padła i niemal całą drogę przespała rozwalona na boku.

Fenek pociągowy, śpiący z głową na podnóżku

Na miejscu
Na samym początku, po rozpakowaniu się i wstępnym oswojeniu pokoju, kiedy zostawiłam zmęczoną Fenkę w pudle z nadzianą kością, wydarzył się jedyny zgrzyt tego wyjazdu. Nie wiem, czym motywowana Ruda była uprzejma przegryźć zamek w drzwiach pudła i wyleźć na zewnątrz, a spowodowane przez nią zniszczenia wyeliminowały możliwość zamykania jej do końca wyjazdu. Co ciekawe, po uwolnieniu się z pudła niczego nie popsuła, nie było też śladów przeszukania pokoju. Do rozbrojonego pudła wchodziła potem chętnie. Obawiam się więc, że motywacją Fenki do wychodzenia z materiałowych klatek jest wiedza, że potrafi - i nie wiem, jak to przepracować.
Dalsze zostawanie odbywało się bez incydentów. Ponieważ jedliśmy posiłki i mieliśmy część zajęć w sali przylegającej do naszego pokoju, Fenka czasem piszczała, nie było to jednak nigdy przesadne i natychmiast reagowała na słowną korektę. Przeszukań nie robiła, choć mogła łatwo dobrać się do plecaka (leżał na podłodze, prawie pusty wprawdzie, ale mógł być atrakcyjny dla znudzonego psa) i do moich brudnych ubrań (które, jak wiadomo, są pyszne). Podejrzewam, że codzienne spacery wcześnie rano i po południu pomogły Rudej w wyciszeniu.

Spacer - pogoda nie szalała, ale tereny piękne

Wisienką na torcie całego wyjazdu były natomiast interakcje Fenki z dziećmi. Jak pewnie wiecie, wycofałam ją z pracy w dogoterapii, kiedy jasne stało się, że wcale jej to szczególnie nie bawi, a w dodatku jej histeryczne czasem reakcje w pobudzeniu sprawiły, że nie miałam do niej pełnego zaufania. Jednak regularna praca i w tym obszarze przyniosła efekty i przekonałam się, że w kontrolowanych warunkach Fenek pięknie pracuje z dziećmi, przy okazji udzielając im wielu lekcji o panowaniu nad ciałem ("machasz rękoma? To ja będę tańcować!") i konsekwencji ("dajesz chrupki za nic? Będę robić nic!"). Piękne też sygnalizowała, że głaskanie nie jest jej ulubioną rozrywką, ucząc (do spółki ze mną) dzieci szacunku do potrzeb zwierząt. Wniosła też dużo radości, pokazując masę sztuczek, bobrząc po budynku i poza nim i dostając pięknej biegawko-głupawki na widok chłopaków z kadry wracających ze sklepu. I przez cały wyjazd, a wierzcie mi, patrzyłam na nią bardzo uważnie, nie miała na nic lękowej reakcji, a do jej emocji miałam zastrzeżenia tylko dwa razy, kiedy nadmiernie podniecała się pracą i frustrowała brakiem nagrody - i oba razy wyprowadziłam ją z tych stanów bez trudu.

Wygląda na to, że moja szkoła zyskała nowego pracownika wyjazdowego. A ja czuję, że mogę pławić się w dumie ze zmian, które zaszły w fenkowym łebku i naszej relacji i że umacnia się moja pewność jej i zaufanie do niej.
I to wspaniałe uczucia.

2 komentarze:

  1. Gratuluje wam takiego opanowania! Chcialabym kiedys sprobowac z moja Luka pojsc do dzieci na cos ala dogoterapie, bo dzieciaki to ona kocha :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem z dogoterapią polega na tym, że miłość do ludzi i dzieci to za mało. Taka praca, samo bycie w szkole, w jakiejś placówce, wśród masy wyciąganych rączek, nierzadko w hałasie, w bombardowaniu nowymi zapachami - to jest baaardzo dużo dla psa.
      Dlatego do dogo (chyba, że mówimy o pokazie w odległości od widowni, bez kontaktu) nadają się psy z żelaznym charakterem i odpornością na przebodźcowanie, stabilne jak skała.
      Dlatego Fenka do dogo nie wróci, ale wiem, że mogę jej pozwalać na kontakty z dziećmi w bardzo kontrolowanym środowisku i na moich zasadach.

      Usuń

Dzięki za komentarz!