czwartek, 14 lipca 2016

Team Spiritowy obóz obedience, 6-10 lipca 2016

Wakaaacje, znowu są wakaaacje!

Dla nas nietypowe, bo wyjątkowo krótkie - wolny mamy tylko lipiec. Powinnam właściwie napisać "wolny", bo pod znakiem dwóch obozów. I tak, zaczęłyśmy obozem klubowym, obediencowym, Teamspiritowym, z najlepszymi trenerkami świata, czyli Magdą Łęczycką i Jagną Nowotarską.

Miejsce

Obóz odbył się w ośrodku Delfin w Ślesinie. Piszę o tym wyjątkowo osobno, ponieważ dawno nie widziałam miejsca tak fajnego, tak pasującego do naszych potrzeb i tak przyjaznego. Delfin ma niemal wszystko: położenie w prawie-centralnej Polsce (2.5 godziny od Warszawy autostradą), jezioro, tereny spacerowe (choć tutaj od biedy można ponarzekać, że tylko nad wodą), miejsce na treningi (może nie największe, no ale), a zarazem jest przyjazny ludziom: zakwaterowanie jest w niedużych (2-3 osobowych) domkach (istnieje też opcja spania w murowanym pawilonie, ale tam nie byłam). Warto powiedzieć, że domki są wyremontowane, czyste i schludne, więc nie miałam znanego z innych psiolubnych ośrodków uczucia głębokiego obrzydzenia i nie strach było spać w miejscowej pościeli. Wyżywienie jest obfite i smaczne, także w opcji wegańskiej i bez glutenu, co wciąż jest w Polsce rzadkością. Jest też bar i wakepark, więc trudno o nudę także po treningu ;).

Cośmy robiły?

Program obozu był, delikatnie mówiąc, intensywny. Dziennie każda para miała dwie dwudziestominutowe sesje indywidualne i trening grupowy, były też dwa wykłady teoretyczne. Indywidualne sesje były tak zaplanowane, żeby w czasie obozu każda para miała szansę poznać wszystkie obediencowe ćwiczenia. Podziwiam tutaj prowadzące, Jagnę i Magdę, dla których taki harmonogram oznaczał pracę niemal non-stop od rana do nocy. Dla psów też było to niemało - Fenka w przerwach wyglądała tak:


i nie bardzo miała ochotę na cokolwiek więcej, więc w sumie w ciągu tych 4 z hakiem dni odbyłyśmy tylko dwa dłuższe spacery. Zresztą to też było wyzwanie dla rudego mózgu, gdyż, jak pisałam wcześniej, trasa spacerowa prowadziła wokół jeziora, a jezioro, niestety, oznacza dzikie pobudzenie. Ale pracowałyśmy nad tym, nawet z pewnymi efektami.


Bliźniaczki łowią utopionego badyla.


Uradowana okolicznościami przyrody Spacusia drze japę. Kolejny powód, żeby ograniczyć spacery nad wodą =).

Poza tym, na obozie odbyła się "Bitwa na sygnały", czyli konkurs, który pies najlepiej rozumie różne sygnały nagrody - zapewne konkurs ten miał związek z wykładem Jagny o sygnałach =). Konkurencja była zajadła i bardzo wyrównana, a część zmagań uwieczniłam kamerką, więc kiedyś zapewne powstanie film.
Dodatkowo, każdy domek miał za zadanie wymyślić overtraining wylosowanych elementów i zaprezentować go ze swoimi psami. Nam przypadła zmiana "stój-siad" oraz przywołanie. Pierwszy over polegał na wykonywaniu zmian na ławce, drugi na przywołaniu do przewodnika schowanego za drzewem. Z tego, co widziałam, inwencja twórcza uczestniczek i uczestników obozu była imponująca, zdarzył się więc kwadrat obłożony zabawkami, przeszkoda nimi obwieszona czy aport z zainstalowanymi parówkami.
Przypadkiem złożyło się też tak, że dzieliliśmy teren ośrodka z grupą osób z niepełnosprawnościami. Na prośbę Magdy dzielna ekipa obozowa zorganizowała dla tej grupy pokaz wyszkolenia swoich psów z kilkoma zadaniami do wykonania przez widzów. Pokaz spotkał się z cudownym przyjęciem, widac było, że sprawiliśmy autentyczną radość naszej widowni, a ja przy okazji nostalgłam, wspominając dawne, dogoterapeutyczne czasy.


No i wisienka na torcie: OVERTRAINING NA PLAŻY. Odbył się przedostatniego dnia, kosztował mnie mnóstwo szynki i pół dziennej porcji karmy, a Fence podejrzewam, że czasowo usmażyło się pół neuronów (na szczęście ona jest biologicznym ewenementem i jej neurony się regenerują). A co jest w tym wszystkim najpiękniejsze, Rudy Piesek podczas plażowych overów PRACOWAŁ! Znowu, filmik się wydarzy zapewne.

Fenek (i ja) w tym wszystkim

Obikowy obóz był dla nas ogromnym wyzwaniem.
Od czasu Przebiegów Elmo Fenek przeżywał regres. Nie był wprawdzie mniej chętny do pracy, ale bardzo łatwo się wycinał, to znaczy odmawiał współpracy, uciekał w węszenie albo zastygał w bezruchu. Reagowała tak na wszystko, co uznawała za moje negatywne emocje (wystarczało lekkie niezadowolenie, bo zrobiła nie to, co chciałam) lub presję - a więc także na samokontrolę przy zabawkach.
Tłumaczę to sobie tak, że praca z Fenką, otwieranie jej i wzmacnianie to jednak akcja naprawcza, ogarnianie psa, który wyrobił sobie mocne odruchy. I mamy na tym polu sukcesy, ogromne wręcz, rzekłabym, ale kiedy Fenka czuje, ze sytuacja ją przytłacza, najłatwiej jest jej wrócić na utarte ścieżki i pójść drogą wycięcia się, bo to wciąż zna najlepiej (analogie do człowieka, pracującego nad sobą przy pomocy terapii narzucają mi się tutaj bardzo mocno).
Dlaczego stało się to teraz? Nie wiem. Choć podejrzewam, że Fenka, po moim superintensywnym pracowaniu w czerwcu (i przez cały ten rok) nie była gotowa na wyzwanie, jakim był elmowy przebieg ze skąpymi nagrodami i moim stresem - i wyszło, jak wyszło.

Tak więc dwa pierwsze dni obozu były baaardzo trudne. Zamiast ćwiczyć detale i wspinać się na kolejne poziomy mistrzostwa, najpierw zajmowałam się frustracją, a potem, za bardzo słuszną radą Magdy i Jagny, ogarnęłam siebie i zaczęłam z Rudą pracować jak z psem początkującym, i to wrażliwym (zgodnie z maksymą Jagny "jeśli pies zachowuje się, jakby był specjalnej troski, należy traktować go ze specjalną troską").
Na szczęście, pomogło!
Wyczynowo panując nad sobą i wzmacniając biednego sukutka gdzie tylko się dało, a także rezygnując z Bitwy na sygnały, doprowadziłam do sytuacji, kiedy trzeciego dnia rano Ruda stanęła na placu radosna, wyluzowana, skupiona i tak odporna, jak tylko ostatnio potrafiła. I przejechałyśmy dwa kolejne dni jak profesjonalistki, łącznie z tym, że dałyśmy radę na plażowych overach oraz ostatniego dnia ślicznie zrobiłyśmy jedynkowy przebieg - Fenka była cały czas ze mną, skupiona, wpatrzona, chętna do pracy i aktywna!

Wróciłam więc z obozu bogatsza o bardzo szybki i intensywny kurs "jak wspierać, wzmacniać i oganiać Rudego Pieska", "Jak radzić sobie w sytuacji, kiedy trudny moment psa nie pozwala korzystać z obozu tak, jak sobie zaplanowałaś". "Jak schować ambicję w kieszeń i zająć się tym, co naprawdę ważne".
I uważam, że to bezcenna wiedza.

niedziela, 3 lipca 2016

Treningowe Przebiegi o Puchar Elmo, Warszawa, 2.07.2016

Pamiętacie, że wiosną pisałam, że najbliższe zawody w listopadzie? Kłamałam. Niechcący.
Przypadki i nie moje decyzje zaoferowały mi piękną serię zdarzeń: 2 lipca Treningowe Przebiegi o Puchar Elmo, 20 sierpnia zawody w Sopocie, a w międzyczasie obóz z klubem Team Spirit. Te trzy wydarzenia połączyły się w mojej głowie w idealny ciąg: na Treningowych dowiem się, jak wyglądałby nasz prawdziwy start w jedynkach, na obozie opracuję plan dopracowania tego, czego będzie brakowało, a potem w Sopocie wystartuję po raz pierwszy w jedynce oficjalnie. Jak zaplanowałam, tak zrobiłam, a skutki przedstawiam Wam poniżej.

W okolicy ringu...

... fajnie było =). Lubię ten obikowy światek, miło spotkać tyle znajomych osób. Nie dość, że Team Spirit reprezentowałyśmy we cztery (Do ze Spacją, Monika z Janą, Ania z Choice'em i ja), wisienką na torcie i pewną niespodzianką byli Smokowi (Marcin i Kalina) oraz Magda z Dżusem (no i Scottem. Scottem i Dżusem). Super było Was zobaczyć, no i gratuluję startów!
Jedną trudną rzeczą był dramatyczny upał, ale organizatorki zrobiły, co mogły, zapewniając zimne napoje, baseny dla psów i wodę z ogrodowego węża. No i przyznam, że podziwiam "komisarz" (Klaudię Szymańską), "sędzię" (Kamilę Burek) i nieznaną mi z imienia "sekretarz ringu", które bohatersko wystały na tym upale chyba z 10 godzin, a wciąż jeszcze były wspierające i przemiłe. Dzięki za to i za całe Przebiegi!

Na ringu - Spacusia Mistrzusia

Pierwsze startowały zerówki. I tutaj należałaby się pewnie dłuższa historia, ale skracając, napiszę, że Do i Spacja mają za sobą niełatwe starty, w wyniku czego nad obi pracowały przez ostatnie kilka miesięcy bardzo, bardzo, BARDZO ciężko. I wiecie co? Ciężka praca się opłaca, Serio. Dziewczyny miały naprawdę piękny przebieg, równy, z pełnym zaangażowaniem Spacki (no, poza chodzeniem przy nodze momentami), wyrównany emocjonalnie, z pięknymi prędkościami w ćwiczeniach dynamicznych i zacnymi wykończeniami. Rezultatem wymiernym była ocena doskonała i drugie miejsce, ale najbardziej liczy się chyba rezultat niewymierny w postaci masy radości i wiary w to, że naprawdę da się i że warto. Brawo!

Na ringu - emoFenek

No cóż... jak pisałam, chciałam zrobić przebieg możliwie nienagradzany (poza nagrodą socjalną), z minimalną pomocą, diagnostyczny, żeby zobaczyć, co nam idzie, a co przed Sopotem trzeba poprawić. Z sukcesów: udało mi się wykonać ten plan.
Zostawanie - bardzo obniżyło moją czujność, bo wyszło bajecznie. Mimo, że siedzący obok Fenki pies zerwał i mimo pójścia za psa na powrocie, co Fenę czasem stresuje - było pięknie, posągowo, za całkowicie zasłużone 10 punktów.
Rozgrzewka - tutaj zaczęły się schody. Planowałam wyjęcie psa 3 psy przed naszym startem (czyli ok. 45 minut do pół godziny), spacer i solidną rozgrzewkę z zabawą. Niestety, wystraszyłam się upału i wyjęłam Fenę z pudełka dopiero, kiedy na ring wszedł pies bezpośrednio przed nami; siku, lekkie moczenie w basenie i krótkie ogarnięcie, polegające na ćwiczeniu trudnych elementów, czyli kroczków i wytrzymywania w pozycji. Pozycje szły tak sobie, kroczki pięknie, sucz była chętna i skupiona, byłam pełna dobrych myśli, choć już potwornie zgrzana.
Chodzenie przy nodze - od wejścia na ring Fenek był nie w sosie, nie mam pojęcia, czemu. Mam kilka hipotez: może zawiniła słaba rozgrzewka, może brak zabawy przed startem, może moja spinka, połączona z pozycją "kij w tyłku i naprzód", może wszystko razem. Dość, że chodzenie przypominało mi najgorsze demony sprzed lat, było niedynamiczne, momentami dalekie ode mnie, no, brzydkie. 7 punktów dostałyśmy chyba z lekkiej łaski, a ja zgłupiałam dość mocno.
Stój w marszu - ćwiczenie ewidentnie mamy niedorobione, czasem się udaje, czasem nie. Tym razem ruszyłyśmy ładnie, dałam komendę, poszłam dalej, odwróciłam się, a sucz... siedziała. Wszystko mi mentalnie opadło i dam głowę, że Ruda to wyczuła, bo kiedy ją mijałam, zerwała się, odwróciła i uroczo dostawiła do nogi z miną "ja wiem, ja umiem, ty nie złość". No, nie o to mi chodziło, ale skąd miała wiedzieć? 0 punktów.
Przywołanie - nasz pewniak. No i wiecie, co się stało? Podeszłam do pachołka (w międzyczasie chyba zebrałam bardzo miły i łagodny, ale jednak ochrzan za upuszczanie smakołyków na ziemię, co doskonale świadczy o moim ogarnięciu, bo NIGDY nie upuszczam smakołyków na ziemię i specjalnie w drugiej kieszeni miałam duże smakołyki, trudne do upuszczenia, a karmiłam idiotycznie drobnymi), położyłam zwierza, odeszłam, a Klaudia mówi, że zwierz pełznie. Zignorowałam, poszłam dalej, a Klaudia mówi, że zwierz wstał i idzie za mną. Wszystko opadło mi jeszcze niżej, odwróciłam się, a Fenek faktycznie, z miną katowanego biedactwa truchtał w moją stronę. Przechwyciłam, odstawiłam na start, zostawiłam, odeszłam, przywołałam i było spektakularnie jak zawsze, ale wiadomo, drugie 0.
Siad w marszu - idealna powtórka ze stója (który zresztą był siadem w Fenka wykonaniu). Marsz, komenda, siad, odeszłam, wróciłam, Fen się zerwała i dostawiła. 0. Nastroje mało szampańskie.
Kwadrat - nagle coś "pykło". Ładne przejście, pozycja, widziałam, że widziała cel, wysłałam, piękny lot, piękne położenie, pięknie, suka jedna, wyleżała moje podejście i dostawienie. Siad przy nodze wprawdzie zrobiła równo z komendą, ale w karcie oceny mam "lekko chciała wyprzedzić komendę" i okrągłą 10 za to ćwiczenie.
Aport - Jakoś słabo pamiętam przejście, ale rzut daleki i pięknie wysiedziany, bieg szybki, podjęcie podobno z zawahaniem (czytam z karty, nie pamiętam), powrót dzida... za moje plecy. No żesz kurka wodna, no, od dawna tego nie było, co to za porządki! Huknęłam gromko "noga" i rude się dostawiło, oddało koziołek ładnie. Mielenia nie pamiętam, ale wątpię, żebym miała dobra pamięć. 8 punktów, dużo moim zdaniem.
Pozycje - demon i zmora, choć od dawna piłowane. Fenka kontynuowała festiwal niespodzianek, odmawiając położenia się na początek, musiałam powtórzyć komendę. Zmiany jednak ładne, kice bardzo, pace w porządku, ale mam nauczkę, żeby kiców nie wzmacniać ruchem ręki, bo przy drugim Fenek nie wytrzymał i aż zarzucił dupką, tak wystrzelił. I podobno wstała, kiedy podchodziłam, może to być. 7.
Przeszkoda - na szczęście bez efektów specjalnych, klasyczna, nieco zabawna, ale na 10.
Omijanie - tutaj potrzebne są didaskalia. Otóż pachołek do omijania stał niedaleko przeszkody, tak, że z miejsca startu do omijajki przeszkodę było dobrze widać i sporo psów wpadało w tę pułapkę. Fenka też, choć zrobiła to zabawniej: przy pierwszej próbie wyskoczyła omijać banner reklamowy po lewej stronie, przy drugiej przeszkodę po prawej stronie, dopiero za trzecim razem widać było, że widzi omijajkę i do niej pobiegła - ładnie, sprawnie, szybko, z dostawieniem, ale za okrągłe 0 punktów.
Wrażenie ogólne - 10. Sędzia zachwycała się Fenką jako taką, że dynamiczna, że fajna, że szybka; że szkoda tylko, że mamy niedoróbki w detalach. Mi natomiast dość długo i na przykładach ze swojej kariery tłumaczyła, że warto psu pomagać, że lepiej stracić punkt czy dwa, niż wyzerować ćwiczenie.

Sumarycznie, 184 punkty, ocena dobra i 12. miejsce w stawce 13 psów.

Wnioski

No więc tak, jak pisałam, plan wykonany: bardzo dokładnie poznałam swoje/nasze słabe strony, dowiedziałam się, co może pójść nie tak i nie zaburzyłam tego obrazu niemal żadnym wspomaganiem psa.
I czego się dowiedziałam?
Po pierwsze, nie warto. Jednak walić diagnostykę, że tak kolokwialnie się wypowiem, jednak wolę postawić na fun. Wspólny fun. Nie mylić z parciem na wynik, bo podczas przygotowań do startu powtarzałam sobie, że nieważny wynik, lecz diagnostyka, a teraz wiem, że nie liczy się ani wynik, ani diagnostyka, a tylko i wyłącznie wspólna zabawa.
Po drugie, Rudego Pieska trzeba wzmocnić. Bo bardzo smuci mnie, że Rudy Piesek każdą moją negatywną emocją rezonuje jak rezonator jakiś, wycina się, węszy, robi głupotki, wszystko po to, żeby mnie uspokoić albo mieć ze mną jak najmniej wspólnego. Nie chcę, żeby tak było, więc wzmocnię Rudego Pieska.
Po trzecie, trzeba robić! Nie ma magii, nie ma cudów, nie w obedience przynajmniej, Regularne treningi, regularne dłubanie, regularne spacery, pakowanie, budowanie i wzmacnianie więzi, bobrzenie po okolicy, wyprawy - wszystko to jest konieczne i nie da się przyjąć żadnej taryfy ulgowej, bo mści się ona rychliwie i całkiem sprawiedliwie.

Dziś za to odbyłyśmy miły, dalszy spacer w towarzystwie Spacki i Dżusa. Jutro i we wtorek też luzujemy, zaś w środę ruszamy na klubowy obóz!

Na deser...

... garść zdjęć. Smacznego! (Wszystkie zdjęcia zrobiła nieoceniona Monika).


Omijanie - trzecia, wreszcie skuteczna próba i szczera radość z tego powodu.


Przeszkoda. Uroczo, klasycznie pokraczna, ale kurczę, podobała mi się ta sucz w tym ćwiczeniu.


Przywołanie, próba druga. Klasa i szyk może nie, ale prędkość i radość jest na miejscu.


Obidożek Feneczek z aportem. Bardzo fajnie.