piątek, 18 grudnia 2015

Zawody Obedience PP, Gamratka, 13.12.2015

Ten wpis mógłby brzmieć: "13 grudnia, na zawodach PP obedience w Gamratce, na zimnie i w opadach wrednego, przelotnego deszczu, zdobyłyśmy z Fenką 82 punkty z klasie "0", zdobywając tym samym awans do klasy "1".There you have it.
Jeśli interesuje Was szczegółowy opis naszego przebiegu, znajdziecie go poniżej.
Jeszcze niżej zaś zamieściłam rzecz dla mnie najważniejszą, czyli wnioski i plan na bliższą i dalszą przyszłość.
Na samym końcu zaś powinien znajdować się filmik z przebiegu.

O samych zawodach

13 grudnia był dla nas łaskawy, gdyż nie zaatakował trzaskającym mrozem. Nie padał też ani nie zalegął zaspami na ringu śnieg. W sumie cieszyć się też mogę, że zarówno Fenkę, jak i mnie nie dopadły żadne choroby ani kontuzje. Auto też działało bez zarzutu...
I na tym skończyły się przedstartowe pozytywy. Było zimno, trzęsłam się (mimo całkiem sensownego ubioru) od momentu wyjścia z auta. Padało. Było błotniście. Sytuacją ratowało nieco ognisko i masa zawsze-mile-widzianych znajomych, ale różowo nie było.
Jeszcze bardziej niewesoło zrobiło się, gdy zgodnie z planem poszłam do auta po Fenkę, żeby ją rozćwiczyć i wystartować. W drodze na ring przygotowawczy Ruda panicznie przestraszyła się... czegoś, sama nie wiem, chyba worków na śmieci stojących pod ścianą stajni - dość, że miałam nagle nie psa wesołego i chętnego do roboty, lecz zmartwiałego, trzęsącego tyłkiem (całkowicie dosłownie) i nie chcącego nawet jeść.
Metaforyczne słońce zza chmur wyszło, kiedy udało nam się przezwyciężyć feneczkowy stupor i dotrzeć do ringu przygotowawczego, przy okazji odkrywając, że chwilowo przestało padać. I przygotowania poszły nam fajnie, Fenka była ze mną, radosna, skupiona, dokładna. Szybko przerobiłyśmy newralgiczne elementy startu i ruszyłyśmy na ring. Pod samym nań wejściem skarmiałam ostatnie chrupki, kiedy mijał nas wielki doberman, startujący przed nami. Chwila oddechu i... proszą na ring. Idziemy więc.
Socjalizacja. Bardzo była fajna, bo jej w ogóle nie było. Ledwo weszłyśmy na ring, sędzia w obstawie sekretarzowsko-komisarycznej podszedł, uścisnął mi rękę i pogłaskał po ryjku Fenkę, która, nijak nie skupiona i bynajmniej nie w pozycji zasadniczej, radośnie potuptała się przywitać. Przyznaję, zgłupiałam, nie takie wejścia na ring ćwiczyłam... Ale z jakiegoś powodu dostałyśmy punktów 10, może dlatego, że żadna z nas nie gryzła.
Zostawanie. Nasz absolutny pewniak, choć Fenek zafundował mi mikrozawał, przed rozpoczęciem ćwiczenia ruszając w podróż po ringu (krótką na szczęście). Pozycja, komenda, odejście, wszystko pięknie... Tyle, że nie. Stoję grzecznie plecami do psa i słyszę jęki. Jojki. Piski. Marudzenie. Nieustanne. Bez przerwy. Nonkurdestop. Stoję w absolutnym szoku i mentalnie kulę się, czekając, aż ruda wariatka zamelduje mi się przy nodze albo przebiegnie się po publiczności. Tutaj cudownie zachowała się komisarz, mówiąc mi z uśmiechem "Płacze, ale cały czas siedzi". Nie wiem, jak bardzo złamała tym regulamin, ale ulżyło mi potężnie. Powrót do psa w ciszy, Fenek na widok mojej twarzy wyraźnie się opamiętał. I tutaj zaskoczenie, bo spodziewałam się srogiego cięcia punktów za ten koncert, a zainkasowałyśmy okrągłe 10.
Chodzenie na smyczy i bez. Nie ma co rozkładać na dwa, ponieważ oba przejścia były równie... równe. Fenka przez pierwsze pół zetki trzymała się szeroko pojętej mojej orbity, zazwyczaj utrzymując stabilną pozycję jakieś półtora kroku za mną. Momentami węszyła. Ożywała na powrocie, potrafiła nawet ładnie się skupić. Mimo to, ogólny wygląd ćwiczenia dość paskudny. 7 punktów za smyczowe, 6 za bez smyczy. Moim zdaniem dość uczciwie, jeśli wziąć pod uwagę, że to jednak była zerówka.
Przywołanie. No, to akurat było miłe - poza faktem, że zdaje mi się, że musiałam powtórzyć "pac" na wstępie. Fenka jednak pokazała klasę, lecąc do mnie w tempie i stylu, który wywołał podobno uśmiech nawet na twarzy sędziego. W dodatku odbyło się bez cyrków przy parkowaniu i bez połamania mi nóg, co dało nam piękną, równą 10. Moim zdaniem zasłużoną. Dodam, że absolutnie bezcennym doświadczeniem jest usłyszeć śmiech publiczności.
Aport. Ćwiczenie pod hasłem "co się miało spie***yć, to się spie***yło". Mimo fajnego skupienia i ładnej pozycji zasadniczej, Fenka wyrwała do aportu bez komendy (pierwszy raz od ho, ho!) oraz wykonała klasyczne zawęszenie za matką po powrocie. 7 punktów było chyba za prędkość, która w obie strony była piękna i za to, że ostatecznie aż do komendy aportu nie puściła. Ale wstyd był.
Pozycje. Zrobione śmiesznie, jakoś w losowym miejscu między aportem a przeszkodą. Pac średni, ale nadrobione widowiskowym kicem. 10 myślę, że niezbyt naciągana, jeśli przyłożyć standardy zerówkowe.
Przeszkoda. Tu myślałam, że będzie tragedia, bo Fenka radośnie wyszła z pozycji zasadniczej i poszła węszyć pół metra przede mną.Cudem powrócona do nogi nagle jakby coś jej w mózgu zaskoczyło, klapnęła przy nodze z dzikim entuzjazmem i na komendę hopła i wróciła w swoim wyjątkowym, pięknym stylu. 9 punktów i śmiechy publiki.
82/100 pkt., miejsce 8/10, awans do jedynki.
I dziękuję ogromnie komisarce, która ratowała wszechświat nieustannym uśmiechem i szczerym wsparciem.

Wnioski, mądre i ambitne

Super jest zejść z ringu prosto w uśmiechnięte paszcze publiki i współklubowiczów (nie wspominając o tej Najważniejszej Osobie, dzielnie kibicującej mimo pogody) i wiele dobrych słów jest usłyszeć jest wspaniale. Fajnie wybiegać psa po starcie, zapakowąc go do auta, zjeść kawałek ciasta, bo żołądek wreszcie się rozsupłał. Fajnie wejść na dekorację, odebrać kartę i upominki nader szybko, ale mimo wszystko odkryć, że ma się 82 punkty i przeszło do jej wyczekanej jedynki.
Potem jednak przychodzi refleksja. I typowe dla mnie "No ale szkoda, że ósme miejsce, słabe to miejsce, szkoda, że nie lepiej...". I wtedy przyszło olśnienie, zrozumienie wszystkiego, zen prawdziwe.
Otóż nie zasługiwałyśmy na lepszy wynik. Po prostu. I nie piszę tego, żeby wymusić komplementy, żeby tłumy pisały, że było wspaniale. Nie piszę tego, żeby sobie dokopać, nie umniejszam sukcesu. Nie jest mi ani trochę smutno. Po prostu patrzę trzeźwo.
A trzeźwo patrząc jest tak, że obi robimy z Magdą i Jagną od prawie dwóch lat. I zaczynałyśmy (ach, nie zapomnę tego masakrycznie mroźnego, styczniowego dnia na Dolince Służewieckiej) od tragedii. Od psa, który owszem, znał ćwiczenia, ale nie miał śladu cienia zarysu podstaw. Psa, który uciekał z piłką w kosmos. Który wolał ganiać wrony, niż ze mną pracować. Psa chaotycznego jak sam chaos, z emocjami przypominającymi krzyżówkę szalonego węgorza z kolejką górską. I ode mnie, chaotycznej jeszcze bardziej, z minimalną wiedzą (bliską zera, tak szczerze mówiąc). Od pary bez żadnej praktycznie kultury pracy.
Prawie dwa lata, i oprócz wielu rożnych ćwiczeń, wypracowałyśmy COŚ. I to niebylejakie coś. Mamy porozumienie, mamy skupienie, mamy nasz piękny training bubble. Mamy sporo wzajemnej uważności. Wiem, jak Fenkę wyciszać, podkręcać i wspierać, wiem, jak jej pomagać; ona za to wie, czego od niej oczekuję. Ale mamy też wciąż sporo braków, które wzięły się w prostej linii z niedostatecznej liczby treningów: z niepiłowania podstaw, z braku konsekwencji w trzymaniu kryteriów, z odpuszczania, bo zimno, bo ciemno, bo może jutro. Z mojego niedoświadczenia też, z mojego stresu na ringu, z niedopracowanego rytuału startowego.
Jakie więc mam plany?
Chciałabym, chcę wziąć się poważniej do roboty. Piszę te słowa na komputerze, stojącym na biurku zawalonym notatkami z seminariów i wykładów, które z wielkim zainteresowaniem czytam i metodycznie porządkuję. Chcę też przygotować plan treningowy. Chcę trenować znacznie więcej, nie odpuszczać, robić chociaż małe rzeczy, choćby w domu, ale twardo i regularnie. Chcę się uczyć i rozwijać. Chcę dojść do momentu, kiedy będę czuła, że jestem zadowolona z moje pracy, a nie, że mogłam zrobić więcej. I nie chodzi tu bynajmniej o ciśnięcie psa - chodzi o mnie, moją dyscyplinę i motywację. Bo psa mam już wspaniałego.

Za podsumowanie wspaniale posłuży tu obrazek, który chodzi za mną już od jakiegoś czasu:

Nie znam niestety autora/autorki tego obrazka. Przykro mi!

A na deser, filmik!


PS. Bardzo ciekawie ogląda się filmik z własnego występu - np. chodzenie przy nodze na smyczy wygląda zupełnie inaczej, niż je zapamiętałam!

środa, 9 grudnia 2015

IV Altowe Przebiegi Treningowe Obedience, 5-6 grudnia 2015

Pisząc o Altowych, ciężko nie popaść w banał: na klawiaturę cisną się oklepane frazesy o "najbardziej wyczekiwanej imprezie", listach startowych zapełnionych już w sierpniu i w ciągu kilku minut, o furze nagród i pękających w szwach pakietach startowych, o przemiłej atmosferze...
Tak właśnie jest. Dlatego na niedzielne przebiegi jechałam jak na bal, w celach mocno towarzyskich i świetnym nastroju. Nie zapominałam o walorze obediencowym, rzecz jasna, ale - jak pisałam w poprzednim wpisie - miałam zarazem dużo luzu i niemałą świadomość tego, co mamy i czego nie mamy. Czytajcie dalej, jeśli chcecie wiedzieć, jak zweryfikowała to rzeczywistość.

Wrażenia stricte obediencowe z Altowych opisać mogę jednym słowem: ODLEGŁOŚCI.
Na zapoznaniu z ringiem raz po raz opadała mi szczęka właśnie z ich powodu. Zostawanie owszem, jest moim zdaniem proste, ale zanim przewodnicy znajdą się twarzami do psów, trzeba najpierw przejść straaaszny kawał. Zmiany pozycji fajnie, ze tylko dwie, ale znowu - na dystans taki, że ledwo widać psa ;). Podobnie z obiegajką i kwadratem - kiedy stałam na pozycji startowej tych ćwiczeń, miałam wrażenie, że te przedmioty giną gdzieś za krzywizną Ziemi. Daleko, panie, naprawdę daleko.
Drugi element lekko szokujący wyniknął z radosnego niedoczytania przeze mnie regulaminu: w trzech ćwiczeniach, tzn. zostawaniu, stój z marszu i siad z marszu trzeba przejść za psa, zanim ćwiczenie się zakończy. No, cóż, gdybym była wiedziała, to bym to przećwiczyła. Nie wiedziała żem.

Jak więc poszły nam kolejne ćwiczenia?
Zaczęło się od zostawania, czyli pozornego pewniaka. Przyznam jednak, że odchodząc od psa miałam duszę na ramieniu, bo daleko. Odwróciłam się jednak, kundel siedzi jak posąg i tak wysiedziała minutę, mimo pewnej nerwowości psów wokół (ktoś się położył, ktoś węszył). Kiedy ją mijałam, łeb poszedł za mną, ale ciałko siedziało grzecznie. Ostatecznie 9 punktów, bo ponoć tuptała przednimi łapkami. Pewnie podczas mijanki.

Potem dłuuuga przerwa. W międzyczasie Rudziołek mocno się zeschizował czymś, bo Do znalazła ją siedzącą na dachu transportera w bagażniku, Chwilę czasu i dwa gryzaki z pakietu startowego kosztowało mnie uspokojenie jej, ale więcej incydentów nie było.
Przed samym startem wyjęłam Fenkę z auta, szybkie picie, kontrolny sik i na ring przygotowawczy, żeby się skupić. I było bosko, piesek rozkicany, ale mega chętny do pracy; żarty, ale skupiony bez smakołyka. Optymizm milion.

Wejście na ring super, skupienie i chęć działanie nie spada.
Pierwsze ćwiczenie, stój w marszu. Nie umiemy, więc spokojnie i pewnie zmodyfikowałam do chodzenia tyłem (znaczy ja tyłem, Fenka przede mną) i zatrzymania z samokontrolą. Poszło super, stała ładnie aż do mojego powrotu, przeszłam ze złej strony (prawej strony psa), wystała bardzo grzecznie. 6 punktów. W karcie startowej mamy "ładna pozycja", co traktuję jako wielki komplement.
Przywołanie. Nawet ładnie wykonała początkowe "pac" (tzn. nie położyła się w poprzek), ślicznie wyleżała, na komendę ruszyła jak dzika... i wykonała klasycznego Feneczka, czyli poleciała za daleko i dostawiła się dopiero po moim bardzo groźnym łypnięciu. Podobno sędzina wyraźnie dała wyraz swojemu rozczarowaniu takim wykończeniem. Szkoda. 9 punktów.
Siad w marszu. Nasza nówka, wydawało mi się, że zrobiła bardzo ładnie, ale dostałyśmy 5,5 punktu za zbyt dużą pomoc ciałem z mojej strony, obejście psa ze złej strony (choć dałabym głowę, że szłam dobrze) i... fakt, że obchodzona Ruda wstała i dostawiła mi się do nogi. Pałka.
Chodzenie przy nodze. Ach, smutek wielki i żal. Do tej pory słabo rozumiem, dlaczego tak się stało. Mam hipotezę, że to przez rozpoczęcie chodzenia dwoma kroczkami w tył, których nie umiemy i które próbowałam wspomóc samokontrolą. Dość, że coś nie poszło bardzo i nasze chodzenie, tak piękne i mocne od 14 lutego (zawody treningowe, gdzie Lucie Dostalova dała nam 10 za chodzenie i bardzo je chwaliła), chodzenie, które ma być wyciszaczem i wspieraczem w emocjach, chodzenie, które w każdym innym momencie było piękne, tym razem nie było chodzeniem niemal wcale. 6 punktów i nagroda dla najbardziej zawąchanego psa na ringu, oto co nam przyniosło. Smutek i żal.
Obieganie. I tutaj wyszła i ugryzła mnie w tyłek moja głupota. Za bardzo wyluzowałam i uznałam, że skoro obiegajka (ćwiczona na regulaminowym pachołku dosłownie raz, w kilku powtórzeniach) nam wychodziła, to wyjdzie i na ogromny, zawodowy dystans. No więc nie wyszła. Fenka radośnie pobiegła, zawróciła w połowie i dostawiła się do nogi, bardzo dumna, że obiegła. Co obiegła? Oj cicho, obiegła i już. Udało się w drugim powtórzeniu, z połowy dystansu. A ja pluje sobie w brodę, bo już na etapie przedkomendy widziałam, że Fenka nie patrzy na pachołek, nie rozumie, co ma robić - trzeba było poprawić wtedy i ratować nawet nie punkty, ale treningową wartość ćwiczenia. Głupi błąd. I oczywiste 0 punktów.
Zmiany pozycji. Nie wygłupiałam się tym razem, skróciłam bardzo odległość między nami i robiłam na podwójne komendy (głosowe i optyczne). Jak zawsze, pace łaskawe, kice piękne. 7,5 punktów.
Kwadrat. Okazuje się, że nie uczę się w ogóle na błędach. Radośnie powtórzyłam ten z obiegania, idiotycznie zakładając, że skoro Fence udaje się zrobić kwadrat z połowy zawodowego dystansu, to na pewno zrobi z całego. No nie. Zrobiła z połowy. Ładnie nawet. Szkoda, że w powtórzeniu. 0 punktów i, w retrospekcji, głęboka potrzeba puknięcia się z ten bezmyślny łeb.
Przeszkoda. Tutaj zawodowo - czekanie, skok, dostawienie. 9,5 punktu.
Aport. Bardzo ciekawa rzecz. Jak dla mnie, było typowo-feneczkowo, szybko i z memłaniem koziołka oraz przelotną myślą, że może jednak ucieknie za mnie. Zdaniem sędziny, było zachwycająco energicznie i pięknie, i bardzo chciała w punktacji wyrazić swój zachwyt - oczywiście memłanie i niechętne dostawienie musiało kosztować nas punkty, ale dostałyśmy 7 i mnóstwo ciepłych słów - w karcie stoi "urocze wykonanie".
Wrażenie ogólne. Pełna, okrąglutka 10! Generalnie po starcie każda para dostawała długie omówienie - a przyznać trzeba, że sędzina, Renate Oelze, miała wiele do powiedzenia i naprawdę fajne "oko" zarówno do zalet, jak i niedociągnieć. Dowiedziałam się, że oczywiście mamy niedopracowania, ale jest to kwestia treningu, natomiast pies super (pierwsze pytanie sędziny brzmiało "Ile ona ma lat?" i nastąpiło po nim zdumienie, że aż 4, bo Fenka jest jak szczeniak), wesoły, bardzo energiczny, z chęcią do pracy - i tylko trzeba te fajne cechy przekuć w wykonanie ćwiczeń. I piękne zdanie: "It's a dog that makes the audience smile". Bardzo, bardzo miło się tego słuchało.
Sumarycznie dostałyśmy 200 punktów i zajęłyśmy 14 . miejsce w stawce 21 psów, przy okazji zgarniając nieco wstydliwą nagrodę dla najbardziej zawąchanego psa w ringu.

Wnioski po tym starcie mam w sumie proste: potrzebujemy więcej startów i więcej treningów! Bo bawiłam się super, i podobnie dobrze bawiła się Fenka - i to jest absolutnie najważniejsze.
Ale potrzebujemy więcej treningów, żeby wspomniane przez Renate świetne cechy Fenki przekuć w świetne wykonanie ćwiczeń. Więcej zaś startów potrzebujemy, żeby Ruda oswoiła się z moimi emocjami (bo głowa ogarniała dobrze, ale w ciele mimo wszystko czułam stres), a także, żebym zachowywała zdrowy rozsądek i dobrą ocenę sytuacji. Nie użyłam opracowanej z Jagną metody przechodzenia między ćwiczeniami, która fajnie podtrzymywała Fenkowe skupienie. Dwa razy popełniłam błąd z przeszacowaniem odległości, z której Ruda da radę zrobić ćwiczenie. Dwa razy po nagrodzie socjalnej Fenka zamierała i nie chciała do mnie podejść (to taka jej reakcja na presję, realną lub wyimaginowaną, i na nadmiar jej własnych emocji); wprawdzie udawało mi się ją z tego wybić, ale mogłam zrobić to lepiej (czytaj: bez smakołyków) lub w ogóle do tego nie dopuścić. Czuję, że byłam z nią, byłam dość uważna, ale nie był to ten idealny training bubble, który znam z treningów.
Ogromnie cieszę się z tego startu i płynącej z niego nauki.

Na koniec, będzie tradycyjna fotka pakietu startowego i nagród:



Dziękujemy, Alto! Do zobaczenia za rok!