czwartek, 28 sierpnia 2014

Wilanów Dog Park, czyli pierwszy warszawski plac zabaw dla psów

Nowy psi park, pardon, psi plac zabaw tudzież dog park, testowałyśmy ze Spacją i Fenką wczoraj. Akurat złośliwie się rozpadało, więc miałyśmy cały teren dla siebie, tak że test był dość dogłębny, ale za to zdjęć brak.

Dog Park to niewielki, ogrodzony teren przy Plaży Wilanów. Jest podzielony na dwie strefy: dla psów małych i... niemałych. W obu strefach znajdują się przyrządy do agility: tunele, regulowane hopki, slalom, kładka, palisada oraz bonusy, jak stół, okrągłe platformy czy obręcze do skoków. Do tego kilka ławek, kilka drzew i kosz na śmieci oraz tablice z instrukcją do przyrządów oraz informacjami o żywieniu i wychowaniu psów (i tutaj pluję sobie w brodę, bo się w owe tablice nie wczytywałam. Do nadrobienia.). Cały teren ma alejki elegancko wysypane żwirem, reszta zaś wysypana jest piaskiem. Póki co jest czysto i schludnie.

A opinia? Właściwie jestem rozdarta. Wilanów Dog Park to pierwsza taka inicjatywa w Warszawie. Super, że ktoś wreszcie zadbał o potrzeby psów i ich przewodników. Super, że o tym miejscu tyle się mówi, bo może po nim powstaną kolejne. Poza tym to takie okropne, dostać coś i tylko na to narzekać...
Zacznę więc od plusów.
+ że plac zabaw powstał.
+ lokalizacja - ok, to bardzo subiektywne, bo Wilanów jest południowym końcem Warszawy i nie każdemu tam blisko, ale nam akurat i owszem, więc liczę to w poczet plusów =).
+ nawierzchnia - są tacy, którzy narzekają na piasek, ale mi się podobał, jest bezpieczny i nie zniszczy się się tak szybko, jak trawa. A że w bagażniku mamy teraz piaskownicę, to naprawdę detal.
+ regulamin i opisy przyrządów - jasne, widoczne, czytelne. Nie każdy musi wiedzieć, jak korzystać z przyrządów agilitowych, a tutaj ma informacje jak na dłoni. Jedno, co mnie zastanowiło, to zakaz palenia na terenie placu zabaw, ale niem, żebym się czepiała.
+ drzewa. Nie chronią może przed deszczem, szczególnie, że na razie są młode i rachityczne, ale w słoneczne dni zapewnia jakże potrzebny cień. Poza tym hej, drzewa są fajne.

Są jednak wady i one gryzą mnie dość mocno.
- brak źródła wody - ok, może się czepiam, może ciężko to zorganizować, ale wiadomo, że pracujące i biegające psy będą spragnione (Fenka i Spacja, mimo chłodu i deszczu, wracając z placu zaczęły łakomie patrzeć na kałuże, a wcale nie przeczołgałyśmy ich jakoś ostro). Warto pamiętać o własnej.
- brak dyspensera na worki na kupy - na koszu wiszą reklamówki z papierowymi torebkami. To niby drobiazg; dobrze, że torebki są, poza tym każdy przewodnik psa powinien i tak mieć własne, ale jednak taki dyspenser byłby co najmniej estetyczny.
- brak śluzy przy furtce - pomysł nie mój, ale uważam, że to ważne. Furtka jest pojedyncza, więc można niechcący wypuścić innego psa, wchodząc. Nieładne niedopatrzenie.
- rozmiar - teren placu zabaw jest malutki. Fenka ze Spacją, szczególnie w pierwszych chwilach, kiedy biegały i zwiedzały puszczone luzem, we dwie zajmowały całkiem sporo przestrzeni. Ciężko mi wyobrazić sobie kilkanaście psów na terenie placu zabaw, no chyba, że byłyby wybitnie ogarnięte. Pochodzę, zobaczę, może się mylę, ale na oko to małe to to okropecznie.
- BEZPIECZEŃSTWO - no, tu robi się poważnie. Pozostałe wady to drobiazgi, czepialstwo i marudzenie w porównaniu z tą. Otóż, poza brakiem śluzy, który da się ostatecznie przeżyć, w oczy kłuje dramatyczny rak dbałości o bezpieczeństwo psów, przejawiający się w wykonaniu przyrządów do zabawy. Wszystkie one są metalowe, co rozumiem, że zwiększa ich trwałość i czyni odpornymi na warunki atmosferyczne, no ale... Tunele i kładki, platformy i stół są dramatycznie śliskie: byłam dumna z dziewczyn, że nie bały się po nich chodzić, ale też z niepokojem patrzyłam, jak Fenka wpada susem do tunelu i jedzie przez całą jego długość na rozjechanych łapach, rozpaczliwie trzymając balans. Równoważnia i stół są pokryte dziurkami i tutaj już nie wiem, co strzeliło do głowy autorowi tego pomysłu - moim zdaniem te dziurki idealnie nadają się do wyrywania pazurów i do niczego innego, gdyby chociaż były trochę większe... Hopki można regulować pod kątem wysokości, ale nie da się ich strącić, więc przy kiepskim skoku pies może zrobić sobie krzywdę. Obręcze do skoków to samo: są metalowe i absolutnie nieruchome, więc jak pies w nie walnie, to walnie i tylko echo pójdzie.

Jak więc podsumować ten test? No cóż.,. Na pewno do Dog Parku (swoją droga, pozwólcie, że się wyżyję - kto, do jasnej Anielki, wpadł na genialny pomysł nazwania tego w ten sposób? Plac zabaw dla psów, to źle brzmi? "Dog Park", akurat, park to to na pewno nie jest, no i po co ten angielski?) wrócimy, bo zabawa na przyrządach fajnie psa męczy, a też myślę, że dla Fenki konieczność skupienia się w sporej grupie psów będzie ważnym ćwiczeniem.
No ale właśnie. Dog Park sprawdzi się do socjalizacji, sprawdzi do ćwiczenia koncentracji, równowagi i wyciszenia. Nie jest to jednak miejsce, gdzie można psa wybiegać, nie można tam nijak rozwinąć skrzydeł - nawet, gdyby akurat było pusto, to przyrządy są zwyczajnie zbyt niebezpieczne, żeby na nich poszaleć.
Dlatego cieszę się, że takie miejsce powstało, ale mam nadzieję, że przy tworzeniu kolejnych nastąpią konsultacje z psiarzami, może sportowcami, szkoleniowcami. Bo mam wrażenie, że akurat w przypadku Wilanów Dog Park sporo pary poszło w gwizdek. No ale, pierwsze koty za płoty.

Zamiast zdjęcia mamy wizualizację ze strony sponsora, może kiedyś uzupełnię:


wtorek, 26 sierpnia 2014

Chuckit! Water Skimmer - test

Dawno zamówiony, dawno obiecany, w końcu jest - krótki wpis o tym, jak sprawdził się nam Water Skimmer od Chuckit!
Przyznam, że po entuzjastycznej recenzji, przeczytanej na blogu Heban the Hovawart, byłam na tę zabawkę nakręcona wielce. Nie mniej ode mnie nakręciła się na nią Fenka... i to, niestety, zakończyło nasz zabawy tym gadżetem po kilku testach. Niestety, woda w połączeniu z tak atrakcyjną zabawką odbiera Fence mózg, a tego teraz naprawdę nie potrzebujemy.

Zanim jednak Water Skimmer powędrował do pudła, zaobserwowałam następujące zalety:
+ fajny design, pomysł, forma dysku
+ fajne wykonanie, kolory i materiały. Zarówno niebieska guma, jak i pomarańczowy materiał są niesamowicie wytrzymałe, Fenka ostro je gryzła da rozładowania emocji, śladów brak.
+ widoczne z wielkiej odległości, nie tonie, za to trzyma się wysoko nad powierzchnią wody.
+ lekki, można daleko rzucić i wygodnie się nosi.
+ gumowa powierzchnia daje super poślizg na wodzie, przez co Skimmer (zgodnie z nazwą) najpierw parę razy podskakuje, potem jeszcze leci ślizgiem. Super dla mocnych pływaków sparowanych z kiepskim rzucaczem-przewodnikiem (jak u Fenki i mnie).
+ ogromna atrakcyjność zabawki.

Czy są minusy? Nieliczne.
- ogromna atrakcyjność zabawki. Fenka na jej punkcie oszalała całkiem dosłownie i to niedobrze; a ostrzegam wszystkich, którzy lubią psu coś do wody porzucać, że trzeba pilnować, jak bardzo pies się nakręca. Szczególnie przy tej zabawce myślę, że łatwo przesadzić z intensywnością zabawy.
- lekkość i poślizg. Paradoksalnie, te wielkie plus mogą być i minusami, bo spodziewam się, że dysk łatwo stracić, jeśli kiepsko dopasuje się siłę rzutu do możliwości psa: zasięg Water Skimmera naprawdę zdumiewa. Dodatkowo zabawka ta nie ma szans w wodzie z jakimkolwiek prądem, bo zostanie natychmiast porwana.

A tutaj jeszcze Fenka, dumnie pozująca ze Skimmerem tuż po dostarczeniu:


I robione ziemniakiem z okrasą zdjęcie z testu na Polu Mokotowskim. Efekt świecenia dysku pozostaje niewyjaśniony do tej pory =).

czwartek, 21 sierpnia 2014

Wakacyjne wojaże - FAL i obóz dogoterapeutyczny

Te wakacje można określić jednym słowem: intensywne. Wyjazdy nasze psioludzkie Stado odbyło dwa, dwutygodniowe, a pomiędzy nimi był tylko jeden dzień przerwy. Cóż takiego robiliśmy?

Najpierw wywiozło nas na FAL, do Drogomyśla pod Cieszynem. Pojechałyśmy w ograniczonym składzie, bo z psów Karolek został u moich rodziców, a Luna w swoim stałym Domu Przechowującym. Wynikało to z tego, że na obozie miało być dużo psów i nie chciałyśmy postawić się w sytuacji, kiedy non stop zajmujemy się burkami, bez czasu na cokolwiek innego - a tak mogłoby to wyglądać przy nieco awanturnych adopciakach. Plus, miałyśmy do dyspozycji namiot (na terenie obozu były domki, ale wizja mieszkania z czterema psami i kilkoma mniej lub bardziej znajomymi osobami średnio nas radowała) i to niezbyt duży, i z mieszkania tam w szóstkę mogłoby być więcej stresu, niż uciechy.
Na obozie było ponad 60 osób ludzkich, kilkanaście (12? 13?) psich i podobna liczba dzieci. Wsadzone w to wszystko nasze suki sprawdziły się zaskakująco dobrze. Z psami problemów nie miała nawet Fenka (poza okazjonalnymi burknięciami, ale to Fenka). Dzieci zostały zaszufladkowane do kategorii "spoko, ale niezbyt ciekawe" i ani Spacka ich nie pasła, ani Fenka nie ganiała i poza incydentem z kradzieżą bułki, koegzystowało im się bardzo dobrze. Dorośli były bardzo kochani (przez Spację) lub traktowani obojętnie (przez Fenkę). W namiocie też było super, bo Spacja spała grzecznie w transporterku, ale Fenka luzem - w jakiś jednak magiczny sposób od razu przyjęła do wiadomości, że ma okupować kocyk w naszych nogach i tam pozostawała aż do naszej pobudki, i dopiero wtedy przychodziła się przytulić. Dodatkowo, zachwyciła mnie faktem, że praktycznie wcale nie szczekała, a bałam się, że każdy szelest spoza namiotu będzie wywoływał burkanie.
Gdybym miła jedno zastrzeżenie do naszych suków, to to, że bardzo kiepsko wyciszają się w sytuacji, kiedy świat dostarcza wielu bodźców. Na szczęście zabrałyśmy klatki i transportery, bo puszczone luzem FenkoSpacje biegały, węszyły, eksplorowały, bawiły się, szukały żarcia itp. itd. i zasadniczo się nie kładły. W idealnym świecie, kiedyś to z Fenką przepracuję. Z drugiej strony, odkryłam, że Fenka potrafi pójść zwiedzać spory teren (i to taki, z którego niedaleko jest nad rzekę) i wrócić do mnie sama z siebie, nie krzywdząc się po drodze, nie uciekając, nie kradnąc niczego, o czym bym wiedziała i ogólnie będąc grzecznym psem. To fajne bardzo.

Po FALi ruszyliśmy - już w komplecie - na obóz dogoterapeutyczny naszego kochanego Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom ;-). W tym roku odbywał się w nowym miejscu, ośrodku Kormoran w Mierkach pod Olsztynkiem, nad pięknym jeziorem. Dodatkowo przez pierwszy tydzień gośćmi ośrodka była psia szkoła Psorbona i jej liczni wychowankowie, więc cóż, wrażeń nie brakowało. Dlatego postaram się pisać skrótowo.
Karolek zasadniczo był Karolkiem. Nieco dla żartu zabrałam go na testy predyspozycji do pracy w dogoterapii, które oblał, ponieważ jednak obca osoba próbująca go do czegoś zmusić w nieznanym miejscu to dla niego za dużo. Nie martwi mnie to, przynajmniej wiem. Poza tym trochę się poszkoliliśmy ku dużej przyjemności nas obojga i odkryłam, że Karol umie pracować z innymi (choć wciąż trochę mnie szuka). Była okazja do pławienia się w jeziorze, co gruby skwapliwie wykorzystał - nawiasem, on nie pływa, tylko wchodzi do wody i powoli, z namaszczeniem jakby się w niej kładzie, obraca, kręci i kokosi póki nie uzna, że koniec i nie wyjdzie. Grzecznie zostawał sam. Kontakty z psami ma poprawne, chociaż nie jest tak, ze wszystkie akceptuje - tutaj jest pole do pracy. Z minusów widzę głównie to, że jednak nowe miejsca i dużo bodźców mocno go ekscytuje i to pewnie w pierwszej kolejności powinnam przepracować, bo na ekscytację mam mocną alergię, a i dla psa nie jest to zdrowe.
Fenka zaś zaskoczyła bardzo. Zaczęłam wyjazd idiotycznie, bo zabrałam ją nad jezioro, gdzie natychmiast odmóżdżyła się całkowicie. Przełożyło się to na jej dalsze funkcjonowanie, bo na szkoleniu (a z naszych miejsc szkoleniowych do wody nie było daleko) myślała tylko o kąpieli, wchodząc od razu w nieznośne pobudzenie. Przyznaję, byłam mocno załamana. Wzięłam się jednak na spokojnie do pracy: wykluczyłam kąpiele, a na szkoleniach walczyłam o każdy moment wyciszenia i skupienia. Pomógł kliker, bo jego dźwięk przed nagrodą za jakiś drobiazg włączył małej myślenie. Ze szkolenia na szkolenie było coraz lepiej, coraz bardziej "miałam" psa - chociaż kosztowało mnie to bardzo dużo pracy nad sobą, a i zdarzały mi się błędy, bo za wysokie wymagania lub puszczenie moich nerwów kosztowało czasem utratę kontaktu z psem. Ale powoli parłyśmy do przodu.
Wiele dał nam wyjątkowy element obozu, jakim był przyjazd Norweżek z partnerskiej organizacji dogoterapeutycznej. Przejęły one prowadzenie bardziej zaawansowanej grupy i pokazały nam coś, co żartem nazywamy "norweską zasadnicza pozycją wyciszającą", a co jest fenomenalnym sposobem na wyciszenie psa w przerwach w treningu. Ten patent, w połączeniu z ich spokojem i moim, wygrzebanym z głębin ducha, zen niemal absolutnym dało piorunujące efekty - na drugi bodaj dzień Fenka spokojnie leżała, podrzemując, obok pracujących i bawiących się psów oraz jeziora! Pracowałyśmy też trochę, Norweżki pokazały nam system uczenia psa kładzenia głowy na kolanach osoby oraz obiegania przedmiotów. Wiele też zyskałam teoretycznie, nasłuchałam się o nagradzaniu, budowaniu więzi i o konieczności prowadzenia dzienniczka szkolenia. Wielki, wielki plus.

Wakacje właściwie za nami. Po raz kolejny udowodniłyśmy, że posiadanie czterech psów nie jest żadnym ograniczeniem w podróżach, a nasze psy udowodniły, że potrafią fajnie towarzyszyć. Teraz przychodzi pora na ponowne osadzenie się w domu. Bardzo chcę dalej pracować z Fenką, wprowadzić rytuał spacerowy i rozwijać się obikowo. Póki co czeka nas seminarium obedience z Magdą Łęczycką, zlot tollerowy, a międzyczasie... zobaczymy.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Starmark Everlasting Treat Fire Plug - test

Dzisiaj coś z zupełnie innej beczki - sklep Psiesmaki.com dał nam do testowania zabawkę Everlasting Treat Fire Plug firmy Starmark. Dostałam wersję dużą, dla psów powyżej 20 kg masy ciała, z prośbą "daj Karolkowi, niech sprawdzi, czy faktycznie jest niezniszczalna". Wzięliśmy się więc za testowanie.

Sama zabawka wygląda jak na zdjęciu poniżej. Jest spora, ma cztery otwory, przez które można nasypać i wyjeść smakołyki, a po obu końcach miejsce na Everlasting Treat Starmarka, czyli sporych rozmiarów, twardy psi przysmak (na opakowaniu Fire Plug jest skład tegoż przysmaku i wynika z niego, że jest zrobiony ze składników wyłącznie roślinnych, głównie z soi i ryżu, czyli nie jest mniej zdrowy, niż rozmaite klasyczne gryzaki). Materiał, z którego wykonana jest zabawka, producent opisuje jako "praktycznie niezniszczalny" i "mocniejszy od gumy". Przed testami stwierdzić mogłam zaledwie, że ładnie pachnie, nie czuć go chemią ani, właśnie, gumą.


Pan Tester Karol dostał zabawkę i wziął się do roboty. Tutaj warto wspomnieć, że Karolek jest wybitnym niszczycielem zabawkowym (co ponoć często zdarza się psom w typie TTB). Ma na sumieniu rozwalenie na kawałki dwóch klasycznych kongów, podstępnie podebranych sukom oraz kości Kong Goodie Bone z serii Extreme, więc niby super-hiper-odpornej, nie wspominając o licznych pluszakach i co najmniej jednym bucie. Sprawia wręcz wrażenie, że niszczenie jest jego ulubiona formą zabawy, bo od pierwszych chwil zaatakował Fire Plug ostro i z wyraźnie destrukcyjnymi zamiarami - widać to dobrze na zdjęciu poniżej, które dokumentuje mamlanie krawędzi zabawki trzonowcami.


Cały test potrwał około pół godziny. Widać było, że przysmak umieszczony w zabawce jest ciekawy i smaczny, Karol parokrotnie poświęcał długą chwilę na lizanie go i skrobanie zębami. Niestety, głównym jego zajęciem pozostało niszczenie i ostatecznie Fire Plug rozstał się z garścią kawałków:


Przy okazji Karolek zdołał uwolnić Everlasting Treat, który poddany obróbce szczękowej szybko przestał być wieczny, bo został pożarty w kilka minut (ale ewidentnie smakuje).

Wniosek? Niestety, Everlasting Treat Fire Plug nie nadaje się dla psów z tendencją do niszczenia zabawek i z mocnymi szczękami - mimo sugestii producenta, nie opiera się potężnemu gryzieniu.
Co na plus? Na pewno to, że zabawka jest bardzo zajmująca, a Everlasting Treat smakowity, przyjemnie się go oblizuje i obgryza.
Po testach Karolka, nadpsuty Fire Plug wypełniłam karmą i dałam po kolei suniom. I tutaj ogromna zaleta tej zabawki: zainteresowała je wszystkie, w tym niezabawkową Lunę. Daje psom możliwość wykazania się inwencją przy wydobywaniu smakołyków, bo można je wylizywać (jak Luna), można turlać zabawkę, dzięki czemu wysypują się przez otwory (tak robiła Spacja), a także nią podrzucać (w tym celowała Fenka, z wielkim zacięciem zrzucająca Fire Plug z kanapy). Żałuję, że Karol zjadł Everlasting Treat, bo uważam, że smakołyk podobałby się dziewczynom.

Podsumowując: niestety, właściciele psów niszczycielskich muszą wciąż poczekać na bezpieczną i odporną zabawkę, umilającą samotny czas ich psom. Wszystkim innym jednak z czystym sumieniem polecam Everlasting Treat Fire Plug, ponieważ zapewnia psu zróżnicowaną (Everlasting Treat można lizać, co wycisza, wydobywanie smakołyków ze środka może być ciekawym wyzwaniem, ale można też zabawkę napchać pasztetem czy innym mazidłem, jak kong) i bezpieczną rozrywkę na długi czas.
Poważnie rozważam zastąpienie Fire Plugami popsutych przez Karolka kongów.