środa, 26 lutego 2014

Nie tylko sukcesy

Ten post miał nigdy nie powstać, ale poszłam po rozum do głowy - i jestem mojej głowie za to bardzo wdzięczna, bo nie ma co udawać, że życie z psem to nieustanne pasmo sukcesów.

We wtorek, czyli wczoraj, Fenka oblała egzamin na psa terapeutę w Stowarzyszeniu Zwierzęta Ludziom.
Było to dla mnie o tyle nieprzyjemne, że ten sam egzamin z fenomenalnym wynikiem zdały trzy dobrze znane mi psy, w tym Lunka - w pełni zasłużenie, we wspaniałym stylu. Ale patrzenie, jak na fb ich przewodniczek sypią się gratulacje i zachwyty powodowało smuteczek, że nam się nie udało (choć sama jestem z nich dumna i gratulowałam bardzo szczerze). Miałam też o tym nie pisać, no bo co to za notka - o porażce?

A potem się ogarnęłam. I pierwsze, co zrobiłam, to walnięcie się w czoło. Jaka porażka?

Fenka jest pieskiem lekko postrzelonym, łatwo się ekscytującym, z tendencją do darcia ryjka w pobudzeniu, gubienia rozumku, nakręcania się. (Ile z tego jest wrodzone, a ile narozrabiałam ja, jest osobnym tematem.)
Tutaj natomiast zachowywała się bardzo fajnie: mimo przesiedzenia niekrótkiego czasu w transporterku pod salą egzaminacyjną (bo musiałam obserwować inne egzaminy), po czym zabrałam ją tylko na krótkie wybieganie i skupienie, podczas egzaminu nie traciła kontaktu ze mną. Ogromnie mnie też uspokoiła (ech, durne obawy i bezsensowna niewiara w psa, której nie umiem wyleczyć), bo pokazała się jako pies, który w pracy jest stabilny, nie boi się hałasu ani dziwnie poruszających się osób i fajnie współpracuje z dziećmi; jest przewidywalny i bezpieczny dla innych i dla siebie (bo nie zjada jej stres).
Dlaczego więc nie zdała? Oblała otóż ćwiczenia, wymagające spokojnego i nieruchomego pozostawania w jednej pozycji. I w obu przypadkach (nie wchodząc w szczegóły), oblała, bo zamiast leżeć czy stać spokojnie, zaczęła... oferować zachowania. Siadała, wstawała, targetowała tylnymi łapkami. Pół punktu straciła też na zbyt entuzjastycznym wykonaniu mojej komendy, a dokładnie na wystartowaniu do leżenia na kocyku zanim ją o to poprosiłam - niby detal, ale znaczący.

Czy to dobrze, że zachowywała się w ten sposób? Z punktu widzenia egzaminu, oczywiście nie, stąd negatywny wynik. Z punktu widzenia posłuszeństwa też kiepsko, jednak pies powinien być w stanie pozostać w pozycji nieruchomo.
Jednak z mojego punktu widzenia, to było całkowicie ok. Dlaczego? Dlatego, że to jest właśnie mój piesek. Mój Feneczek. Mała torpedka, która owszem, potrafi wysiedzieć obikowe "zostań", ale robi to w wielkim skupieniu i z pewnym wysiłkiem. I wielki błazen, który najszczęśliwszy jest, kiedy może się wygłupiać, oferować i kiedy ja się z tego śmieję. Szalony Zgredek, który bardzo chce być posłuszny, pięknie się skupia, ale z drugiej strony chce być w pięciu miejscach na raz.
Oblany egzamin potwierdził to, co wiedziałam od dawna. Fenka nigdy nie pójdzie do Kliniki Budzik, żeby leżeć na łóżku dziecka w śpiączce i pomagać swoim ciepłem i miękkością futerka. Nie pójdzie do żłobka, żeby maluchy mogły delikatnie oswajać się ze spokojnym, kudłatym psem. Nie będzie wszechstronnym psem terapeutą. Nie wiem, czy podejdziemy do egzaminu znowu, bo nie wiem, czy chcę uczyć jej spokojnego leżenia i stania, tak innego niż na obi - bo widzę, że dla niej to słaba impreza.
Feneczek to zupełnie inny typ psa. Ona najszczęśliwsza jest przy paraagility, kiedy może skakać ukochane hopeczki i biegać ukochane tunele, z uwagą słuchając niepełnosprawnych dzieci. Przy zajęciach w szkole, kiedy może pokazać swoje sztuczki, a dzieci śmieją się zachwycone. Przy zabawach w "uczenie" psa komend, przy szukaniu smakołyków i zabawek w sali, przy torach przeszkód.

I wiecie co? Mi to pasuje. Takiego psiaka mam i taką ją kocham, tę moją Feneczkę. I owszem, chcę uczyć ją nowych rzeczy, chcę jej pomóc opanowywać czasem zbyt wybujałe fenkowe emocje, ale nie chcę zamienić jej w innego psa. Taka Fenka jest całkiem super.
I niepowodzenia też są spoko.

wtorek, 25 lutego 2014

Zapsiona wyprawa po Warmii

Wyprawa miała miejsce w zeszły tygodniu, ale tak to u mnie jest z opisywaniem...

Ruszyłyśmy Celiną, czyli naszą wspaniałą psioludzką limuzyną, we wtorek 18. My z przodu, Spacka w transporterze na tylnym siedzeniu, Lunka, Fenka i Charlie w bagażniku. Kierunek: Orneta.

Wyprawa nie należy do najciekawszych w opisywaniu, ponieważ... wszystko szło idealnie od początku do końca. Kwaterę miałyśmy znalezioną już wcześniej, i tak, okazuje się, że nawet w niewielkiej miejscowości można bez trudu znaleźć niedrogie miejsce, gdzie przyjmą dwie osoby i cztery psy, i nawet szczeniak nie jest problemem - czyli chcieć znaczy móc bez żadnych wymówek.
Po drugie, psiaki jeżdżą wzorowo. Na postojach robią, co do nich należy, spakowane w pojazd uprzejmie śpią, albo przynajmniej podziwiają widoki w ciszy. Żadnych jojków, poza Karolkiem, czasem, na początku podróży, ale krótko i niemęcząco. A tak jeżdżą, o:


Na kwaterze też są fajne. Badają, ale zachowują się znośnie-spokojnie. Burkają bardzo rzadko i bardzo sprowokowane przez hałasy na zewnątrz. I doskonale wiedzą, gdzie jest ich miejsce do spania. Tak oto:
Feneczka ma swój transporter, Lunka śpi na kocyku, Spacja w transporterze (na zdjęciu jej brak):


Fenka swój transporter kocha jak Luna kocyk, choć ścieli go czasem po swojemu:


No ale Karol to Karol - Karol uważa, że miejsce Karola jest na kanapie i basta:


Po noclegu w Ornecie i cierpliwym psim czekaniu, aż Ludź załatwi sprawy, ruszyliśmy stadem do Fromborka, żeby połazić po plaży. Plaża fromborska wprawdzie wielka nie jest, ale jest i psom bardzo na niej było dobrze. Jak widać na fotce, tak, spuszczam Karola ze smyczy - chłopak ogarnął się na tyle, że trzyma się blisko i wraca na każde moje głośniejsze westchnienie, więc zasługuje. Oczywiście, bezsmyczowość jest wyjątkiem na bardzo bezpieczne tereny, ze szczególnym uwzględnieniem wymogu, że widoczność musi być duża, żebym odwołała go od czegokolwiek ciekawego, zanim to wyczuje. Aha, na zdjęciu nie ma Fentona: Fenton kopał dołek i był tym tak zaabsorbowany, że wyjątkowo ogłuchł i nie przyszedł do zdjęcia. Ale Spacja i Lu zdradzają jej położenie dość dokładnie:


Potem nastąpił już tylko powrót z objazdem przez ośrodek, w którym może spędzimy obóz dogoterapeutyczny. W ośrodku psy też były fajne, poza tym super jest to, jak przechodzą z trybu "zasuwamy po lesie jak demony z piekła" do "śpimy w bagażniku cicho i grzecznie".

Dodatkową historią w tej historii jest karolkowa ślepota. Objawiła się podczas wyprawy dwa razy w sposób komiczny. Raz, kiedy wszedł na strome, zakręcające u podstawy schody i nijak nie umiał z nich zejść - bo schody oczywiście zna, z super stromych w domu u rodziców biega jak durny, ale pokonał go zakręt: wyraźnie nie wiedział, jak poradzić sobie z nagle urywającą się pod łapkami przepaścią. Drugi, podobny numer wykonał, wskakując z rozpędu na murek w ośrodku: tak samo bał się zejść, doszedłszy do końca, bo przepaść. Swoją drogą, muszę kiedyś sfilmować jego "uważne zeskoki", gdyż ma specjalną technikę skoku w nieznane, która wygląda naprawdę niesamowicie.

Tak więc, podsumowując - podróże z psami są wielce spoko, a chcieć to móc i tak naprawdę podróż z czterema psami w kąt Polski nie jest żadnych problemem.

czwartek, 13 lutego 2014

Sprzęt od Furkidz

Wielce popularne są na różnych blogach recenzje produktów. Zazwyczaj tego nie robię, ale wyjątkowy towar zasługuje na odstępstwo od reguły. Dzisiaj więc będzie o produktach firmy Furkidz.

Wpis powstaje w dużym stopniu z tej okazji, że wielkimi krokami nadchodzi rok z Karolkiem, a Karolek przez całe życie u mnie chodzi w tej samej furkidzowej obroży i na tej samej smyczy. Uznałam więc, że pora kupić mu jakiś nowy sprzęt, a kiedy wybór bez wahania padł na... Furkidz, uznałam, że warte jest to wpisu.
Warto może powiedzieć, że produkty Furkidz to podstawowy psi sprzęt (smycze, obroże, szelki przede wszystkim), szyty na zamówienie. Interesująca mnie (i chyba podstawowa) linia produktów nazywa się Comfort i robiona jest z taśmy obszytej materiałem.
Karolek przez 11 miesięcy nosił obrożę szeroką na 4 cm i obszytą materiałem zwanym Spicy, teraz niestety niedostępnym. Pierwszy fakt: w temacie, że obroża piękna, zaczepiło mnie kilkanaście przynajmniej osób. Zresztą na modelu prezentowała się faktycznie zacnie:
Do tego smycz, 2,5 cm szerokości, przepinana.
11 miesięcy to dużo czasu, szczególnie, kiedy nosi się jedną obrożę zawsze poza domem, kiedy się włazi w wodę, ciora ją po krzakach, moczy, błoci i mrozi. I ciągnie, a Karolek owszem, pociągnąć umie czasem. Ja też mam do przedmiotów pewien sentyment, ale ostatecznie podchodzę do nich praktycznie i dlatego uświniona obroża bezceremonialnie pakowana była do pralki i prana z wirowaniem (kiedy pamiętałam, w worku, żeby metal mi pralki nie obił; często jednak w jednym worku z metalem z innego psiego sprzętu). Jak biedny sprzęcik zniósł takie okrutne traktowanie? Otóż na zdjęciu sprzed chwili prezentuje się tak:
Złośliwie przedstawiłam go z najgorszego kąta. na zdjęciu widać, że spod materiału obroży wyłazi jasnoszara taśma - ale powiem Wam, że taśma owa pozostaje nienaruszona, tak więc walor estetyczny może ciut spadł, ale bezpieczeństwo ani trochę. Poza punktami newralgicznymi śladów użytkowania brak, kolory wciąż dość żywe. Rączka od smyczy podobnie, taśma trzyma się jak złoto, obszycie przetarło się i zaczyna miejscami powoli odłazić. Kolor zblakł mocniej niż obroża. No i wszelkie elementy metalowe, chociaż moczone regularnie i obficie, zachowały stuprocentową bezrdzawość.

Podsumowując: dla mnie bomba, właśnie dlatego kupiłam nowego Furkidza!
Po prawie roku testowania w każdych niemal warunkach wyszło bowiem, że ten sprzęt, poza tym, że śliczny, jest też bezpieczny, wygodny dla psa i człowieka, a tempo niszczenia się ma takie, że daj mi Boże takie samo ;).
Nowy zestaw prezentuje się tak (chociaż aparat zrobił coś strasznego z kolorem głównym, w rzeczywistości jest piękniejszy milion razy):
A, dodatkowo na zdjęciu genialny furkidzowy patent, IDHolder - to to dydeczko, do którego przyczepiona jest adresówka. Umożliwia przepinanie adresówki jednym ruchem (ma klamerkę typu klik-kilk) między obrożami podobnej szerokości. I tak jak Karolkowi przydaje się to średnio, tak u Fenki i Luny sprawdza się super przy przenoszeniu adresówek z obroży codziennych na stowarzyszeniowe.
I jeszcze jedno - wybór materiałów, którymi Furkidz obszywa swój sprzęt, jest fantastyczny i wciąż troszkę się zmienia. Co jest super, bo w jednym sklepie można kupić i kolorowe wariactwo dla Karola, i stonowany zestaw dla Lunki. No i eeej, ładne!

Na zakończenie, wstawię całe stado w Furkidzach, kiedy tylko je zrobię - bo przecież doszła Spacja i jej szeleczki ;).

sobota, 1 lutego 2014

Transport dla Rambo

Udało mi się zrobić coś, o czym od dawna myślałam i co zrobić bardzo chciałam. Tym razem miałam wolny czas i dość refleksu, żeby zaproponować Fundacji AST pomoc w transporcie psa z Olsztyna do Warszawy. Poszło szybko: na fb pojawiła się prośba o transport, skonsultowałam, czy okoliczności sprzyjają, telefon do Fundacji i umówione (no ok, telefonów było więcej, ale decyzja zapadła przy pierwszym, reszta to dogrywanie szczegółów. Oraz kontakt z ASTem to sama przyjemność, miło, konkretnie, wesoło, przeczad.)
Do przewiezienia był staruszek amstaff ze schroniska, chłopaczyna o wesolutkim imieniu Rambo. Ze zdjęć wielki słodziak, poza tym mam straszną słabość do staruszków.

Przyszedł więc piątek, koło południa, powoli zaczęłam się szykować. Zebrałam starą obrożę Lu, starą smycz, psi bidon z wodą, a bagażnik wyścieliłam starą matą do przewozu psów i o wiele starszym śpiworem. Wyglądało to srodze luksusowo:

Bez bicia przyznaję się, że owszem, zależało mi, żeby dziadkowi było wygodnie, ale taki wystrój bagażnika wynikł też z faktu, że chciałam zabezpieczyć go w razie, gdyby Rambo postanowił brudzić (lub brudził całkiem niechcący, kontaktowo, czego po psie ze schronu jak najbardziej się spodziewałam).

I wyjazd.
Z Warszawy wydostać się trudno ja zawsze, może nawet nie tyle trudno, co upierdliwie. Ale już od wysokości Bielan jechało się zacnie, szybki postój na stacji w Łomiankach i dalej już piękna, doskonale mi znana droga. Warunki były doskonałe, nie mogłam więc zrozumieć, dlaczego gps w telefonie twierdził, że podróż do Olsztyna zajmie 4 godziny.
Żyłam w niezrozumieniu tego faktu przez całą czystą i suchą drogę do Płońska. Zaraz za przelotówką przezeń, okazało się, że gps miał rację, ponieważ zima. Co się stało? Otóż to:
Zdjęcie może nie oddawać całości problemu, więc wyjaśniam: pół biedy, że za Płońskiem droga robi się wąska, bo to dla mnie żadna nowość. Cała bieda, że na otwartej przestrzeni wichura nawiewała na asfalt śnieg, co sprawiało, że szybsza jazda zapowiadała się mało bezpiecznie. I tak aż do Nidzicy, z tankowaniem w Glinojecku - polecam, najdroższy gaz na całej trasie ;).
Za Nidzicą przeżyłam kolejny szok, bo choć jeździłam DK7 wielokrotnie, to ostatni raz tal daleko na północ byłam dość dawno i zaskoczyła mnie fantastyczna dwupasmówka, którą tam zbudowali. Warunki więc super aż do Olsztynka, gdzie znowu przewężenie i śnieg na asfalcie.
W Olsztynie ostania przerwa, papieros i zaopatrzenie w parówki dla Rambo. Potem włączyłam gpsa i gładko, choć upiorną leśną drogą, dojechałam pod bramę schroniska. Bramę, którą pracownik szybko mi otworzył i kazał wjechać, kiedy tylko usłyszał, że ja po Rambo, "bo jego boli łapa i po co ma chodzić daleko". Szybko załatwiliśmy wszelkie formalności - sprawa była przygotowana, podpisałam jeden papier, dostałam leki dla dziadka i teczkę z jego papierami i mogłam ruszać.
Sam Rambo... inny niż na zdjęciu. Starszy, i to wyraźnie, bardziej "posunięty". Był też mniejszy, niż się spodziewałam, wyobrażałam go sobie jako psiaka w rozmiarze Karolka, dostałam raczej masywną Fenkę ze słusznych rozmiarów amstaffim łbem. Jedyne, co się zgadzało, to to, że brzydal z niego straszny - w tym, żeby nie było wątpliwości, super pozytywnym znaczeniu tego słowa. Przez ten krótki czas, kiedy miałam z nim kontakt, miał mnie zasadniczo w nosie; nie reagował na imię, na gwizdy i na cmokanie. Do samochodu poszedł za parówką, miał poważne problemy z wejściem do bagażnika, podsadził go przemiły pan ze schroniska. Z dobrych wiadomości, w bagażniku pokręcił się chwilkę, posapał, pokitrasił się i zasnął kamiennym snem, budząc się raz, na stacji benzynowej. Miałam momenty uważnego nasłuchiwania, czy w ogóle żyje i tylko pojedyncze sapnięcia śpiocha upewniały mnie, że wszystko jest w porządku.
Wyżej wspomniany postój na stacji i jedyne moje własne zdjęcie dziadka, beznadziejne jak sto nieszczęść. Nie chciał pozować:
Dzięki, swoją drogą, Bogu, że Rambo był uprzejmy przespać całą drogę bez sprawiania kłopotów, gdyż tych było dość - a to za sprawą faktu, że nie dość, że zapadła noc (co zimą po 17 jest rzeczą raczej normalną), nie dość, że stopień zaśnieżenia dróg jakby wcale się nie poprawił, to jeszcze - i nie żartuję - z nieba zaczęło padać coś, co z niemałym szokiem zmuszona byłam zaklasyfikować jako deszcz. Tak, przy minus 6, potem -5 stopniach PADAŁ DESZCZ, pokrywając cały samochód warstwą lodu - co ogólnie byłoby ok, gdyby nie to, że cały samochód to także przednia szyba, a bez przedniej szyby jeździ się mocno średnio. Droga powrotna minęła mi więc na zastanawianiu się nad najwyższą bezpieczną prędkością przy jednoczesnym waleniu ile fabryka dała ciepłym nawiewem w szybę i kombinowaniu z wycieraczkami, które wodę owszem, zbierały, ale na szybko tworzącym się lodzie tylko wydawały wielce irytujące skrobanie, plus same twardniały od zimna i bardziej mazały, niż czyściły szybę. Skutek: 220 kilometrów przejechane w ponad 4 godziny z jedną krótką przerwą.
Wreszcie w Warszawie oddałam dziadka Asi z AST po długim, ale na szczęście skutecznym namawianiu go, żeby łaskawie wyskoczył z bagażnika, chociaż łapa boli i deszcz na łeb pada. Pogadałyśmy chwilę i wróciłam do domu, życząc dziaduniowi szczęścia w dalszym życiu.

Wróciłam do domu padnięta, jakby dopiero po oddaniu Rambo dotarło do mnie całe zmęczenie - przez Warszawę jechałam na rezerwie swoich sił, w mieszkaniu ledwo byłam w stanie w miarę składnie mówić. Ale to detal, bo chociaż w przypadku tego dziadka życia mu pewnie nie uratowałam, bo gdybym nie ja, znalazłby się inny transport, to czuję, że choćby taka forma pomagania bezdomniakom podoba mi się ogromnie. I chcę więcej.