piątek, 25 stycznia 2013

Obedience na hali

Po fenkowym przeziębieniu w końcu we wtorek mogłyśmy wyjść z domu na trochę dłużej. I akurat tak się złożyło, że od samego rana, od 7:30 mogłyśmy poćwiczyć posłuszeństwo na hali - bo plac wciąż jest zasypany. W czwartek rano także ćwiczyłyśmy w tym samym miejscu.
O samej hali mogłabym napisać epopeję, bo znajduje się w kuriozalnym miejscu, w kuriozalny sposób się ją otwiera, a i wewnątrz panują ciekawe warunki: owszem, na podłodze leży fantastyczna wykładzina, ale poza tym jest zimno jak w psiarni, a sąsiadujący punkt segregacji odpadów i mnogość gołębi zapewnia ciekawe rozproszenia (nie żebym narzekała, bo jestem ogromnie wdzięczna, że w ogóle mamy gdzie ćwiczyć - ale miejsce nieco wieje abstrakcją).

Ważne jednak w tym wszystkim, najważniejsze, było samo ćwiczenie. I tutaj niestety, będą same nudne superlatywy i zachwyty. Na pewno pomogło wynudzenie i niewymęczenie, bo Fenka była wściekle chętna do pracy, rozbawiona, niesamowicie szybka i energiczna. Ale też zachwyciła mnie też poziomem skupienia przy masie rozproszeń i utrudnień.
Sam trening był dodatkowo utrudniony faktem, że nie było Asi, więc byłyśmy zdane same na siebie. Podziałało to jednak jak dodatkowy mobilizator dla mnie: naprawdę chciałam, żeby były to dobre, sensowne treningi, żeby nie narobić błędów, tylko maksymalnie wykorzystać ograniczony przecież czas i super psią chęć do pracy. I uważam, że się udało.

Chodzenie przy nodze ćwiczyłyśmy często, obficie i najsensowniej, jak umiem. Po kawałku pracowałyśmy nad wszystkimi aspektami: były i długie kawałki na całokształt i czas skupienia skupienie, i pojedyncze kroczki na precyzję, i uważne poprawianie krzywego się dostawiania po dłuższym przejściu. Wszystko w wysokiej normie, nie idealnie, ale bardzo fajnie - i ten piękny, uchachany i energiczny wyraz! =)
Przywołania cudne, entuzjastyczne jak wszystko i pięknie wykończone.
Aport mnie zachwycił. Fenka coraz piękniej się stara, wraca jak po sznurku, dostawia się może niepewnie, ale coraz skuteczniej. I wciąż nie uważa, że aport to zabawka, z którą może uciekać. Próbuje wprawdzie czasem zerwać siedzenie przy nodze podczas rzutu, ale to przewalczymy.
Bardzo fajnie nam idzie przeszkoda. Po wstępnym problemie z powrotem (w końcu na agility psa nauczono, że nie skacze się tam i z powrotem!), który dał się szybko przepracować, i chwilową głupawką z aportowaniem mi targetu, przeszkoda wyćwiczyła się bardzo ładnie.
Kwadrat coraz lepiej. Przedkomenda działa i prawie nie myli się z komendą, tempo jest.
Kuleją zmiany pozycji - są, ale niemrawo. To do dopracowania mocno.
Zmiany pozycji w marszu całkiem-całkiem.
Do tego czwartkowy trening był w połowie na piłkę i okazało się, że się da. Rundek honorowych niewiele i krótkie, skupienie wciąż na niezłym poziomie.

Wygląda na to, że jest naprawdę nieźle. Fenka pięknie skupiała się w trudnych warunkach, skupiała na długo i długo też trzymała entuzjazm. Robi się coraz grzeczniejsza, dawała się bez trudu odwołać od leżących gdzieniegdzie piłek. Co więcej, po pierwszym dniu niepewności przy innych psach, w czwartek ładnie je ignorowała.
Kwiecień jakby mniej przeraża.

sobota, 19 stycznia 2013

Brak dogtrekkingu, gardło i piłka

Dzisiaj miał odbyć się nasz dogtrekkingowy debiut: miałam wszystko przygotowane do wzięcia udziału w zawodach w Szczepocicach, organizowanych w ramach Dog Orientu. Niestety, plany mają do siebie, że czasem trzeba je zmienić.
W środę Fenka zaczęła kasłać. Przekasłała cała noc, kasłała w czwartek, więc na piątek rano umówiłyśmy się do weterynarza. Diagnoza: zapalenie gardła i krtani, o dość łagodnym przebiegu, ale wściekle zaraźliwe (ponoć panuje praktycznie epidemia tego paskudztwa). Zastrzyk w pupę, profilaktyczny antybiotyk, lek osłonowy i zakaz wychodzenia na dłuższe spacery do poniedziałkowej kontroli. Tak skończył się nas zimowy dogtrekking, zanim w ogóle się zaczął.
W piątek Fenka czuła się już lepiej. Zakazy spacerów potraktowałam poważnie, szczególnie, że w Warszawie jest zimno i bez przerwy sypie śnieg. Pies jednak potrzebuje ruchu albo innego zajęcia, żeby nie zwariować (Fenka spokojnie znosi krótkie okresy bezczynności, ale zależy mi, żeby utrzymywać ją w dobrej formie zarówno psychicznej, jak i fizycznej). Z pomocą przyszła kupiona w Biedronce piłka rehabilitacyjna oraz internet, z którego dowiedziałam się, jak można na niej trenować. I okazało się, że jest to zabawka nie do przecenienia. Fenka wskakuje na nią chętnie, świetnie trzyma równowagę, bez problemu zmienia pozycje, przybija piątkę, ale widać, że mięśnie pracują. Co więcej, z piłki schodzi niechętnie, ale po zejściu zazwyczaj kładzie się spać, choć treningi są krótkie. Polecam tę formę aktywności, sprawdza się super - w przyszłości zdam raport z tego, jak rozwinęły się feniaste mięśnie.
Oprócz tego pracujemy nad dłubaniem obikowym (pies znudzony pracuje pięć razy chętniej, jak udało mi się zaobserwować). Dodatkowo rozwiązałam - z czego jestem dumna - problem, który męczył mnie od dość dawna. Otóż Fenka nie umiała wejść na przedmiot czterema łapkami. To znaczy, wskakiwała na piłkę, na meble, na pieńki, ale kiedy dawałam jej jakąś podkładkę, miskę czy pudełko, nie oferowała nigdy wchodzenia czterema łapami - owszem, przodem, tyłem, skoki, ale nigdy cztery naraz. Udało nam się to jednak przepracować, bo dałam jej na początek wielki cel: dużą, wysoką poduszkę. Tutaj załapała (z małym naprowadzeniem), że ma wejść cała. Przeniosłam więc to na zachowanie na mniejsze pudełko. Mamy czas, więc zamierzam dociągnąć tę sztuczkę do poziomu stania na naprawdę małej powierzchni.

czwartek, 3 stycznia 2013

Znowu obi

Było naprawdę marnie. Pies ledwo przytomny, całą sobą komunikujący, że pogodo obrzydliwa, błoto obrzydliwe, koziołek obrzydliwy, target bez sensu i ogólnie, wszystko fuj.
Nie jest to nijak psia wina, widać nie przestawiła się z powrotem na tryb porannego działania, bo u rodziców wstawałam później. Gorsze dni się zdarzają.
Wielki to jednak sygnał dla mnie, że muszę ostro popracować nad dostosowaniem treningu do psa, poziomu mojego entuzjazmu do jej nastroju, wymagań do psich możliwości. I ruszać się, nakręcać, motywować dużo lepiej i bardziej. O.

wtorek, 1 stycznia 2013

Koniec roku w domu rodziców

Od 22 grudnia do dzisiaj mieszkałam z Fenką u rodziców w Falenicy. Bardzo to był sympatyczny, relaksujący okres, a Fenka po raz kolejny sprawdziła się jako naprawdę fajny psi towarzysz.

W domu zaadaptowała się bardzo szybko. Pierwszego dnia czuła jeszcze potrzebę łażenia za wszystkimi domownikami i sprawdzania, co też ciekawego robią, ale szybko wyluzowała się całkowicie i zachowywała się jak u nas: sporo spała, czasem przychodziła się przytulić, dzielnie asystowała w kuchni i w porządkach. Choinka nie zrobiła na niej żadnego wrażenia (zeszłoroczna, nasza, stała w doniczce na szafce i Fenka nie miała z nią wiele kontaktu), chociaż gałązki, które ucięliśmy przy obsadzaniu drzewka, fajnie nosiło się w pyszczku.
Codzienność upływała Feniastej bardzo przyjemnie. Ponieważ rodzice mieszkają praktycznie w lesie, smyczy użyłam dwa razy: kiedy jechałyśmy do dziadków na Wigilię oraz gdy poszłam po zakupy i wzięłam psa ze sobą. Poza tym pełna wolność i dłuższe spacery z ganianiem za piłeczką. Niestety, pogoda pod koniec zawiodła nieco, zamieniając leśne ścieżki w lodowisko, ale wtedy stawiałam głównie na piłeczkowanie i posłuszeństwo i też było dobrze. Wprawdzie zdarzyło się małej zostawić krwawe ślady na lodzie, ale okazało się, że leciutko przytarła opuszki - tak leciutko, że w domu, po oczyszczeniu łapek, śladu nie było.
Poranne spacery zaś obstawiał mój tata i potwierdziło się, że Fenka wychodzi z nim chętnie i problemów nie robi. Czuje się z rodzicami do tego stopnia dobrze, że bez skrupułów porzuciłam ją pewnego popołudnia na prawie całą dobę. Śladów traumy, tak ze strony psa, jak i rodziców, brak. Zresztą rodzice są w małej zakochani po uszy, a i ona ich lubi, co jest o tyle fajne, że w razie konieczności wyjazdu bez psa, mam ją gdzie zostawić bez obaw.
Praca nad obedience szła nam nieźle. Wciąż nie jestem mistrzynią układania treningów, ale mam mocne poczucie, że faktycznie coś zrobiłyśmy, a najmocniej widać postęp z kwadratem. Tak, "rozdziewiczyłyśmy" mój obikowy kwadrat i trochę nad nim popracowałyśmy, tak, że Fenka bardzo już ładnie reaguje na przedkomendę i samą komendę wysyłającą. Na razie biega do piłki, ale myślę, że już niedługo będzie można spróbować "poważnie".
Fenka sprawdziła się też jako pies imprezowy. Na Wigilii u dziadków zachowywała się grzecznie, poza żebraniem, ale nie mogę mieć do niej o to pretensji, gdyż moja babcia, kobieta niezwykle mądra i rozsądna, przy Fence odpuszcza całkowicie i mimo moich próśb, w psim pyszczku co chwilę lądują jakieś smakołyki. Mała sobie tego jednak nie zgeneralizowała, bo pierwszego dnia Świąt, już w domu rodziców, była super grzeczna i spała na kanapie przez większość czasu, zupełnie ignorując zastawiony jedzeniem stół. Popisała się też na Sylwestra. Mój brat zaprosił sporo znajomych, między którymi Fenka spokojne kursowała, wypatrywała smakołyków, dawała się głaskać, a kiedy jej się znudziło, poszła spać na piętro. No i fenomenalnie zniosła północ: zabrałam ją przed dom, gdzie wyszli wszyscy. Huk fajerwerków nie robił na niej żadnego wrażenia, trochę nakręciła się na rakiety, które koledzy puszczali dość blisko, ale dała się przekierować na bawienie się ze mną śnieżkami. Nawet wybuch petardy całkiem blisko nas (nie niebezpiecznie, ale tak, że mi zrobiło się niemiło od huku i nerwowo spojrzałam na psa) jej nie wystraszył. Jakoś po pierwszej w nocy, kiedy snuła się dość bezsensownie między gośćmi, zamknęłam ją w klatce, bo wyraźnie potrzebowała pomocy w temacie "gdzie się podziać" - poszła spać natychmiast. Potem, klasycznie, spała ze mną w łóżku i tylko trochę poobszczekiwała wchodzących do pokoju, bo żyje w przekonaniu, że kiedy ja śpię, trzeba mnie bronić przed całym złem (i mniejsza o to, że fenkowe bronienie skutecznie przerywa mi sen).

Przy okazji byłyśmy w hodowli odebrać Drakkara, który mieszkał tam pod nieobecność Magdy w kraju. I tu Fenek też zachwycił, ze stoickim spokojem przesypiając calutką podróż (w sumie ponad 6 godzin), siusiając na komendę w przerwach i całkiem ładnie zachowując się w hodowli. Wprawdzie po wejściu do domu hodowców próbowała trochę ustawiać tamtejsze psiaki (na czele ze skaczącym jej po głowie Drakiem), ale szybko - z niewielką moją pomocą - zaczęła zachowywać się bardzo ładnie. I ślicznie, ślicznie zareagowała na tubylcze dzieci, dając się głaskać i przytulać i wręcz podchodząc do nich z własnej woli - co cieszy mnie za każdym razem, bo dobitnie świadczy, że praca w dogoterapii jej nie wymęczyła.

A od dzisiaj z powrotem mieszkamy u siebie. Obie odpoczywamy po sylwestrowych szaleństwach, a jutro wdrażamy się znów w zwykły rytm. Z samego rana czeka nas wizyta w szkole w Wilanowie z lekcją o bezpieczeństwie, a w czwartek, mam nadzieję, poranny trening obi z Asią.

Podsumowując, znowu widzę, że fajnego mam psa, który naprawdę dobrze dostosowuje się do moich pomysłów na życie. Dobrze nam razem.