piątek, 30 listopada 2012

Sesja fotograficzna, pies zakupowy i sława =).

Dzisiaj miałyśmy nietypowy, ale zaskakująco pozytywny dzień.

Z samego rana sesja fotograficzna na potrzeby Stowarzyszenia. Należę do osób, które nie lubią być na zdjęciach, na aparat wycelowany w moją stronę reaguję pomrukami dezaprobaty, więc perspektywa spędzenia poranka w profesjonalnym studio na sesji, która ma - o zgrozo - przynieść jakieś efekty w ogóle mnie nie cieszyła. Podobnie jak nie ucieszyła mnie Fenka, która rano i przez całą drogę była spięta, nerwowa i ogólnie wyraźnie było widać, że odczuwała dyskomfort (może z powodu paskudnej pogody, może ze zmęczenia po tygodniu). Okazało się jednak, że sesja była super za sprawą pani fotograf (tutaj bardzo, bardzo polecam atelier Klitka za Ząbkowskiej) - przemiłej, profesjonalnej i wesołej. Super też była Fenka: w ciepłym studio wyluzowała się i była bardzo chętna do zabawo-pracy przed obiektywem. Na pewno pochwalę się efektami.

W drodze powrotnej do domu zahaczyłam o sklep Horyzont na Mariensztacie, bo brakowało mi paru "większych drobiazgów", głównie dobrych butów. Już pod sklepem nastawiłam się, że zakupy mogą zakończyć się, zanim naprawdę się zaczną, bo nie było nijak miejsca na zostawienie psa. Okazało się, że obsługa nie ma nic przeciwko wpuszczeniu Fenki do środka (na co po cichu liczyłam, bo jednak czułam, że trochę mi w sklepie zejdzie). Byli przesympatyczni, a i Feniasta zachowała się jak należy, bo porzucona na siad-zostań po pewnym czasie zerwała komendę tylko po to, żeby walnąć się na ziemię i drzemać. Dobry, mądry pies! Egzamin z zakupów zdała więc śpiewająco.

Wreszcie przed chwilą spotkała mnie bardzo miła rzecz. Zamawiałam szelki "norwegi" w jednej z firm, wykonujących akcesoria na zamówienie. Tu muszę dodać, że klient ze mnie straszny, bo mam talent do tworzenia kompozycji kolorystycznych, które nijak do siebie nie pasują i każde zamówienie to długa seria maili, gdzie sprzedawcy "negocjują" ze mną szczegóły tak, żeby produkt końcowy jakoś wyglądał - i ogromnie jestem im za to wdzięczna. Tym razem przypadkiem wspomniałam, że "moja Fenka" coś. W odpowiedzi zapytano mnie "Czy Pani suczka to Fenka ze Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom?" i zaproponowano drobną, ale wykraczającą poza (bardzo wysoki skądinąd) standard usługę, żeby było mi się łatwiej zdecydować. Bardzo to było przyjemne - niesamowite, z jak zaskakującej strony potrafią do nas wrócić nasze drobne dobre uczynki.

sobota, 24 listopada 2012

Wredne suczysko

Nie ma psów idealnych.
Ostatnio Fenka zbliżała się do ideału w niesamowitym tempie, powodując moje liczne zachwyty. Dzisiaj jednak sprowadziła mnie na ziemię, przypominając, jak trudnym, wymagającym i przede wszystkim wielowątkowym procesem jest wychowanie psa.
Nie mam ochoty się rozpisywać, ale moja sunia potrafi momentami, niestety, być wyjątkowo "wredna". Oczywiście, nie w ludzkim znaczeniu tego słowa. Tym niemniej, Fenka jest drażliwa, łatwo się irytuje na psy (najlepszym tego przykładem jest Drakkar, którego bezceremonialnie odgania z kłapaniem zębami, kiedy za ostro się z nią bawi) oraz broni przed psami rzeczy, które uważa za swoje (czy to faktycznie swojej piłki, czy znalezionego przed chwilą w polu ziemniaka) - przez co dzisiaj praktycznie wdała się w bójkę, bo innej suce nie spodobało się, że Fenka nawarczała na nią w obronie piłki. I dwa razy niemiło obszczekała szczeniaka.
Te zachowania są dla mnie o tyle mało zrozumiałe, że z jednej strony wściekanie się na Draka albo obszczekiwanie szczeniaków wygląda jak objaw lęku, tak bronienie rzeczy to raczej skutek nadmiernej pewności siebie. Chyba. Żeby było zabawniej, zdaje mi się, że żadna z tych skrajności nie jest u niej szczególnie uzasadniona - socjalizację miała poprawną, prowadzę ją też nie najgorzej, nie bezstresowo i nie awersyjnie. Więc, podsumowując - dziwne to to. Może to też być kwestia hormonów, bo zdaje mi się, że humorki pogorszyły się panience w okolicy cieczki.
Tak czy siak, we wtorek rano będę konsultować te Fenki zachowania i moje pomysły, jak je poprawić - bo pewna jestem, że jest sposób, żeby to wszystko przepracować.

środa, 21 listopada 2012

UDP Wilanów - mały wielki sukces

Dzisiaj po raz kolejny odwiedziłyśmy z Magdą i Fenką szkołę w Wilanowie.

Tym razem wyzwanie było większe, ponieważ miałyśmy do przeprowadzenia dwoje zajęć, a więc, żeby nie przemęczyć psa, trzeba było uwijać się z materiałem i sprawnie dysponować czasem. I udało nam się to pięknie, było ogólnie super, ale chciałam przede wszystkim podkreślić jeden moment. Ilustruje go doskonale poniższe zdjęcie:


O co chodzi? O to, że zajęcia dogoterapeutyczne są często dużym obciążeniem i stresem dla psa - hałas, gwałtowne ruchy dzieci, nowe miejsca i zapachy, to wszystko może utrzymywać psa w stanie dużego pobudzenia lub  niepewności. W naszym Stowarzyszeniu staramy się maksymalnie dbać o psi komfort, stąd testy predyspozycji (żeby wykluczyć psy zbyt wrażliwe) i ciągła nauka (żeby, między innymi, oswoić psa z trudnymi sytuacjami i nauczyć go sobie z nimi radzić). Najlepsze jednak do dogoterapii są takie psy, które z sytuacją zajęć po prostu nie mają problemu - one będą pracować najchętniej i najmniej je ta praca kosztuje.
A po czym poznać, że pies nie ma z sytuacją problemu? Po mowie ciała. I właśnie na tym zdjęciu widzimy Fenkę, która (co ważne, nie zachęcana i bez polecenia!) ułożyła się w pobliżu dzieci, walnęła na bok (co jest pozycją bardzo zrelaksowaną) i momentami wręcz drzemała. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo to najlepszy dowód, że dogoterapia była świetnym pomysłem i że daje dużo frajdy nam obu.

(Na marginesie dodam, że efekty na zdjęciu zastosowałam, ponieważ nie mam zgody na wykorzystanie wizerunków dzieci do celów prywatnych, a zamazywanie im buź pikselami daje efekt reportażu z poprawczaka.)

wtorek, 20 listopada 2012

Rozwiązywanie problemów, część druga: aport sportowy

To druga część historii o problemach i ich efektywnym rozwiązywaniu.


Druga problematyczną sprawą był fenkowy aport. Wiadomo, w obedience, na zawodach każdego stopnia trzeba się popisać przynoszeniem hantelka, zwanego też koziołkiem. Bardzo nie chciałam, żeby Fenka przy tej okazji wyczyniała swoje cyrki, czyli żeby choć przyszło jej do głowy, że z koziołkiem można robić rundki honorowe. Dlatego sportowego aportu uczę jej "od tyłu": najpierw trzymanie hantelka w zębach, stopniowe wydłużenie czasu trzymania, potem dostawianie się z nim do nogi, chodzenie z nim, puszczanie tylko na komendę, później przynoszenie go po odłożeniu, wreszcie i na sam koniec przyniesienie po rzuceniu - wszystko klikerowo, na małym pobudzeniu i dużym skupieniu, po to, żeby rudy łebek zakodował sobie, że hantelek to poważny przedmiot do noszenia i oddawania, a nie zabawka do ganiania.
Problem pojawił się przy wydłużaniu czasu trzymania  Nie wiem do końca czemu (zapewne dlatego, że miałam słaby timing klikania), Fenka zaczęła pluć koziołkiem po sekundzie (a wcześniej trzymała już po kilka). Niemal spanikowałam; zupełnie nie wiedziałam, co zrobić, bo próby wyklikania dłuższego trzymania kończyły się obustronną frustracją i doszło do tego, że Fena w ogóle niechętnie brała aport do pyszczka.
Wczoraj byłam nieco załamana, dzisiaj jednak postanowiłam działać. Zaryzykowałam i trochę nakręcałam Fenkę na koziołek: wzięłam najlepsze ciastka jako nagrody, trochę go poturlałam, sama wykazywałam entuzjazm. Włączyłam koziołek do nowej zabawy w "sprzątanie", czyli znoszenie różnych rzeczy do pudełka. Przypomniałam młodej komendę "podaj", czyli odkładałam koziołek i prosiłam o przyniesienie mi go do ręki (ryzyko było takie, że mogła uciec z nim na kanapę albo utrwalić sobie, że puszcza go na własne życzenie). Wszystko to w krótkich sesjach, podczas których fajnie widać było, że rośnie zainteresowanie Fenki tym przedmiotem i chęć do pracy z nim. Wreszcie ostatnia sesja wyglądała tak, że naprzemiennie kazałam Fence siadać i trzymać koziołek w pyszczku (nagradzałam po sekundzie, może dwóch, spokojnego siedzenia) oraz brać koziołek z ziemi i iść za mną, podczas gdy je się wycofywałam (i tutaj próbowałam klikać dłuższe chwile marszu bez podgryzania i plucia). Sesję przerwałam, kiedy Fenka podjęła koziołek z ziemi, podeszła do mnie i usiadła, cały czas trzymając koziołek w zębach. O to chodziło!

Z tej i poprzedniej historii mam bardzo optymistyczne wnioski.
Po pierwsze, choć to niby banalne, okazuje się, że chcieć to móc i że nie ma co płakać, że ma się problem. Okazuje się, że problemy mają to do siebie, że można je rozwiązać, jeśli tylko wykona się odpowiednie działania.
Po drugie, wszystko wskazuje na to, że podrosłam (bo jeszcze nie dorosłam całkiem) jako psi przewodnik. Już od jakiegoś czasu podobało mi się, że podchodzę do Fenki spokojniej, że przestałam się szarpać pomiędzy ekstremami "szkolenie superpozytywne czy częste stosowanie awersji", że powoli wyrabiam sobie własny styl prowadzenia psa. Teraz zaś okazuje się, że mojej wiedzy, która wciąż wydaje mi się mizerna, wystarcza na osiągnięcie sukcesów - niewielkich może, ale znaczących. Ogromnie podoba mi się ten rozwój - i to, co osiągnęłam, i to, co pozostaje do osiągnięcia.

Rozwiązywanie problemów, część pierwsza: dwa psy w domu

Dzisiaj będzie o tym, że jak coś idzie źle, to nie ma co marudzić, tylko trzeba wziąć i to naprawić (czyli wielka mądrość, która w moim życiu działa głównie w stosunku do psów, bo jakby działała ze wszystkim, to byłabym królową świata i okolic ;-)). Ostatnio udało mi się z sukcesem ruszyć dwie bolączki, czym niniejszym się pochwalę - w dwóch osobnych postach, bo temat przewodni jeden, ale historie bardzo różne.

Pierwsza związana była z dwoma psami w mieszkaniu. Otóż oba psy mają wady (bo wszystkie psy je mają), które kiepsko się łączyły. Fenka jest, szczególnie w okolicy i podczas cieczki, nerwusem i ma tendencję do bronienia swoich rzeczy oraz mnie. Drakkar zaś jest szczeniakiem i - z różnych źródeł wynika, że dość typowo - pomimo że obce psy traktuje bardzo grzecznie, czyta i wysyła CSy i tak dalej, to zupełnie bez szacunku podchodzi do suki, z którą mieszka, czyli Fenki właśnie. Skutkiem takiego połączenia były irytująco częste sytuacje, kiedy przebywanie obu psów obok siebie kończyło się ostrym warkotem Fenki, co Draka zamiast pacyfikować, nakręcało do jeszcze ostrzejszych zaczepek. Z tego wyszedł pomysł izolowania psów od siebie, ale jest to mocno niepraktyczne na dłuższą metę.
Dlatego postanowiłam coś z tym zrobić. Działałam trochę na wyczucie, trochę za radą różnych doświadczonych znajomych. Polegało to na tym, że najpierw przeprowadziłyśmy z Magdą obserwację psów, żeby upewnić się, kiedy zaczynają się problemy (właśnie stąd wyszło, że Fenka nadmiernie broni, a Drak zaczepia). Później przez dwa dni poświęcałam jedną sesję (nie wiem, coś pomiędzy pięcioma a piętnastoma minutami, pewnie ze wskazaniem na pięć) na dozorowanie puszczonych całkiem luźno w mieszkaniu psów i reagowanie, kiedy coś działo się niedobrze - co sprowadzało się do mówienia Fence, że ma nie burczeć i chwalenia jej ze nieburczenie oraz do tłumaczenia Drakowi (czasem z użyciem przymusu w postaci złapania i odsunięcia, stanowczego, ale całkowicie bezbolesnego), że ma nie obgryzać różnych części fenkowego ciała i chwalenia go za spokojne zachowanie. W sumie, może dwadzieścia minut pracy w dwa dni.
Nawet do głowy mi nie przyszło, że może to mieć skutek - za szybko i wysiłku za mało. A jednak! Już wczoraj Drakkar bezbłędnie reagował na moje "nie", kiedy zaczajał się na Fenkę: grzecznie rezygnował z podgryzania. Fenka też wyspokojniała, nie wiem, czy dlatego, że młody jej tak nie męczył, czy zaufała, że nie musi bronić, bo ja kontroluję sprawy, czy coś jeszcze innego. Dość, że wczoraj psy spokojnie zaległy obok siebie na kanapie (bardzo obok, Drak co i rusz dotykał Fenki, próbując się przytulić. Fenka przytulać się do psów nie znosi, ale wytrzymywała jego zabiegi spokojnie i tylko po minie było widać, jak ogromne czuje obrzydzenie), później każdy na swoim fotelu, a na koniec zaległy na podłodze - w jednym pokoju, dość blisko, ale doskonale się wzajemnie ignorując i śpiąc jak kamienie.
Oczywiście, jeszcze nie raz trzeba będzie powtórzyć zabieg kontrolowanego puszczania psów, żeby utrwalić im, jakie zachowanie w domu jest ok. Ale po tak szybkim postępie wieszczę im szybkie wynormalnienie. No i ten piękny wniosek, że jak się chce, to tyle można zdziałać!

sobota, 17 listopada 2012

Prysznic - zaskakujący problem

Dzisiaj, przed chwilą, wyszedł nam bardzo ciekawy problem. Jakoś tak przyszło mi do głowy, że mogłabym wykąpać Fenkę, skoro już mam fajny, nowy prysznic. Wcześniej dwa razy chyba kąpałam ja w wannie, nie bawiło jej to szczególnie, ale wydawało mi się, że socjalizację kąpielową mamy ogarniętą. Ależ się myliłam!
Okazuje się, że prysznic jest dla Fenki koszmarem -  nie przesadzam. Jeszcze wejść do samej kabiny się da, ale też bez entuzjazmu. Przy tej okazji skarmiałam ją obficie rybnymi chrupkami. Potem zdjęłam słuchawkę prysznica ze ściany i to było za dużo, Fenka jak strzała wyleciała z kabiny i skuliła się pod drzwiami łazienki. Przerzuciłam się więc na karmienie żółtym serem (rzadki smakołyk), zrezygnowałam z planów mycia i skupiłam się tylko na oswajaniu.
Mimo wszystko szło bardzo kiepsko: wrzucane do kabiny smaczki wyławiała, ze wszystkich sił starając się nie wchodzić tylnymi łapami do środka. Kiedy już wchodziła, była upiornie niepewna, nie słuchała komend, ledwo jadła, a raz uciekła niemal mnie taranując (potem dała się, Bogu dzięki zwabić znowu). Do tego było trzęsienie tylnej połowy psa i ogólne wielkie nieszczęście. Dodam, że nawet nie próbowałam polewać jej wodą, słuchawkę prysznica poruszyłam przy niej dosłownie raz.
Jestem w związku z tym w szoku. Fenka była nieźle socjalizowana i do tej pory przyzwoicie radziła sobie z nowymi sytuacjami. Wodę lubi. Na podłodze kabiny leżała antypoślizgowa mata, zresztą śliskich powierzchni mała też nigdy się nie bała. Nie mam więc pojęcia, skąd wzięły się tak mocne emocje. Wiem, że musimy tę sytuację przepracować powolutku - ale zdumiona jestem samym faktem, że zaistniała.

środa, 14 listopada 2012

Uwaga! Dobry Pies - Wilanów

Znowu zajęcie w szkole, tym razem w Wilanowie, w zerówce; tym razem z Magdą. Były to zajęcia z zakresu opieki nad psem, na które postanowiłam wziąć Fenkę zarówno dla niej, żeby się wdrażała do pracy, jak i dla dzieci, żeby ubarwić im zajęcia.
Bardzo lubię chodzić do tej szkoły, bo ma fantastyczną panią dyrektor i ogólną dobrą atmosferę. Jak zawsze jednak byłam pełna obaw - Fenka owszem, ma zdane testy, owszem, znam ją i jej ufam, na pewno nie jest ani odrobinkę niebezpieczna, ale mimo wszystko nie jest psem idealnym (i mniejsza, że nie ma ideałów). Okazało się, nie pierwszy raz, że jestem durna i człowiekiem małej wiary.
Dzieci były super: mimo, że malutkie (sześciolatki, kilkoro nawet pięcioletnich), były bardzo grzeczne i spokojne, a przy okazji bystre i sporo wiedziały.
Zajęcia poprowadziłyśmy w nieco poprawionej formie, bo chciałyśmy możliwie wykorzystać obecność psa. Polegało to głównie na tym, że Magda zachęcała dzieci do dzielenia się swoją wiedzą o psich potrzebach, po czym ja tę wiedzę podsumowywałam i pokazywałam coś z Fenką. Tak więc dzieciaki miały okazję dać Fence smakołyki (jako "śniadanie"), przynieść wodę, obejrzeć zabawę i sztuczki, poznać potrzebne do opieki akcesoria itd. Wyglądały na wielce zainteresowane i mimo że zajęcia ciut się przedłużyły, nie wykazywały znudzenia - i uważam, że to wielki sukces, bo właśnie po to chodzimy do szkół, żeby ciekawie i w sposób zapadający w pamięć przekazywać wiedzę.
Był jeszcze oczywiście drugi aspekt - zachowanie Fenki. A ta sprawdziła się fenomenalnie: skupiona kiedy trzeba, aportująca, sztuczkująca, dająca się głaskać bez problemu, a momentami spokojnie leżąca i całkiem wyluzowana. Miała też jeden słabszy moment, kiedy wystraszyła się chłopca, który niepostrzeżenie odszedł od grupy i szurał plecakiem akurat poza jej polem widzenia. I tutaj wielce zadowolona jestem ze swojej reakcji, bo zamiast ignorować psie samopoczucie w imię "wyglądania dobrze na zajęciach", zabrałam Fenkę do źródła niepokojących dźwięków, pokazałam, że chłopiec jest super i karmi smakołykami i uspokojonego zwierzaka odprowadziłam na miejsce przed dziećmi. Innymi słowy, od poniedziałku udało mi się zrobić duże postępy w sposobie traktowania mojego psa na zajęciach, co wydaje mi się sporym osiągnięciem.

Podsumowując, sukces na 99% linii. Jeszcze tylko dopracować zajęcia tak, żeby mieścić się w czasie... Ale to drobiazg, póki co mam dzisiaj ogromną satysfakcję z naszej pracy i zachowań. I to wielce przyjemne uczucie.

wtorek, 13 listopada 2012

"No wiesz co", czyli potęga klikania

Ogłaszam, że po kilku sesjach mamy prawie gotową komendę "no wiesz co", czyli "zawstydzone" kładzenie łapki na pyszczku. Robione było modelowo, najpierw dmuchanie w ryjek i klikanie drapania się (po porażce z przyklejaniem kawałka taśmy, taśma Fenkę brzydziła i blokowała jej pracę), potem jedno dmuchnięcie i Fenka samoczynnie powtarzała gest, potem podłożenie komendy (i właśnie to ostatnie musimy dopracować na blachę). Jestem przeszczęśliwa, bo to pierwsza nowa sztuczka od wakacji i pierwsza od bardzo dawna całkiem samodzielnie zrobiona.
Poza tym, pozostając w tematach klikerowych, chcę nauczyć Fenkę "sprzątania" przedmiotów do pudełka/koszyka. Na razie poświęciłam temu jedną sesję: najpierw klikałam wkładanie głowy do pudelka (pomogłam wrzuconym do środka smakołykiem), potem podnoszenie i przenoszenie zabawki, wreszcie zbliżanie się do pudełka z zabawką w ryjku i upuszczanie jej coraz bliżej. Skończyłam sesję (trwającą nie wiem, dwie minuty?), kiedy Fenka położyła skarpetkowy gryzak, który był naszym przedmiotem, na krawędzi pudełka.

Nasze ostatnie osiągnięcia klikerowe powinnam nagrać i stworzyć z nich filmik pozytywno-instruktażowy o pięknie pracy regularnej, radosnej i z klikerem.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Uwaga! Dobry Pies - reaktywacja

Uwaga! Dobry Pies to projekt Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom, który zakłada prowadzenie w klasach 1-3 zajęć edukacyjnych o opiece nad psami i bezpiecznym zachowaniu przy nich. Jego celem jest profilaktyka pogryzień i ogólna edukacja w tematach psich (więcej można dowiedzieć się na stronie i na facebookowym fanpage'u, do czego zachęcam, bo to serio super inicjatywa).
Ja zajęcia UDP prowadzę od października tego roku i to już mój drugi rok w tym projekcie; obecnie mam aż dwoje zajęć w tygodniu. Fenka w zeszłym roku pojawiła się na paru zajęciach, w tym planuję częściej ją ze sobą zabierać.
I właśnie dzisiaj nastąpił jej tegoroczny debiut - z Agatą pojechałyśmy do szkoły na Czarnomorskiej na zajęcia z opieki (które są mniej obciążające dla psa, więc lepsze dla Fenki).

Przede wszystkim, zachwyciły mnie dzieci, które ewidentnie pamiętały poprzednie zajęcia i zachowywały się super. Wszystkie, nawet te mijane pod szkołą i na korytarzu, pytały, czy mogą pogłaskać psa (i uszanowały odmowę i wyjaśnienie, że pies idzie do pracy/jest zmęczony po pracy). W klasie zaś w cudowny, przeuroczy sposób zawracały sobie nawzajem uwagę: "tylko jedna osoba niech głaszcze naraz!", "nie głaszcz po głowie, ona tego nie lubi!" i coś co całkowicie mnie rozbroiło: "głaszcz delikatnie, ona jest malutka". Fantastycznie widzi się owoce swojej pracy, cudnie patrzeć na taki poziom zaangażowania i empatii wśród dzieciaków.
Z technikaliów, Fenka robi postępy. Na głaskanie godzi się bez problemu, reaguje dużo spokojniej, wybiera raczej wysyłanie sygnałów uspokajających, niż odsuwanie się. Poza tym potrafi, choć wciąż rozpiera ją chęć do działania, położyć się i leżeć i już nie wali mnie przy tym co chwilę łapą, żeby przypomnieć, że jest i że chce pracować. Pies więc spisał się na medal.
Ja nieźle, ale znacznie gorzej. Ponosi mnie chęć prowadzenia zajęć (choć po to jesteśmy na nich parami, żeby jedna osoba gadała, a druga zajmowała się psem i tylko wtrącała swoje), za bardzo chcę w nich uczestniczyć, za mało zajmuję się psem. Nie w stopniu skandalicznym, ale trochę tak. Powinnam więc popracować tym razem nad swoim skupieniem, nad zajmowaniem się swoim, bądź co bądź, partnerem zawodowym =). Podobnie, po zajęciach nie powinnam nigdzie się spieszyć, tylko skupić na Fence, na nas.
Ogólnie jednak daję nam wielkiego plusa. I cieszę się bardzo, że możemy uczestniczyć w projekcie jako duet.

niedziela, 11 listopada 2012

Nauka to proces ciągły

Tak już mam, że lubię sobie poczytać. I posłuchać. I ogólnie, podowiadywać się rzeczy. Dlatego maniakalnie niemal szukam blogów, przeglądam fora, bobruję na stronach - wszystko po to, żeby liznąć jeszcze trochę psich opowieści, ciut historii, garść porad. Zdarza mi się też, zupełnie bez sensu, bo jest Fenka i ona jest Jedyna, czytać o innych rasach, ich cechach i trikach związanych z wychowaniem.
Zabawne jest to, że czasem zdarza mi się podczas takiej lektury pomyśleć po coś po linii "jejku, gdybym wiedziała wcześniej, totalnie bym tak robiła!". A potem pukam się w czoło (dużo tego pukania w czoło u mnie ostatnio), że fakt, że czegoś jeszcze nie zrobiłam, nie robiłam, nie znaczy, że już tego nie zrobię.

I to jest właśnie niesamowite i absolutnie mnie zachwyca: że życie z psem to, banalnie ujmując, nieustanna przygoda, okazja do ciągłej nauki, do rozwoju, do poprawiania błędów, niwelowania niedoróbek, spokojnego dążenia do małego, sześcionogo-łapego ideału. Fantastyczna sprawa.

sobota, 10 listopada 2012

Praca popłaca

No i miałam rację. Nadrabiam brak długich spacerów sesjami treningowymi z klikerem. Nie jest to żadne szaleństwo - ot, jedna poważniejsza albo dwie krótsze sesje dziennie. Ale jest codzienna wspólna treningo-zabawa, nareszcie, bo długo udawało mi się zaniedbać systematyczność.
I powiem Wam, że mnóstwo razy czytałam, jak bardzo wspólna nauka i praca wzmacnia więź człowieka z psem, ile daje radości, jak szybko można zobaczyć postępy. Ba, sama wielokrotnie tego doświadczałam, bo  robimy z Fenką całkiem sporo. Jednak do tej pory, jak wspomniałam, miałam problemy z pracą systematyczną, codzienną, z wygospodarowaniem tych parunastu-parudziesięciu minut. Zupełnie idiotycznie.
Teraz, kiedy w końcu, od paru dni zaledwie, udaje nam się codziennie popracować, rezultaty przeszły wszelkie moje oczekiwania. Fenka robi błyskawiczne postępy, już prawie (po pierwszych porażkach, kiedy stosowałam złą metodę) opanowała "zawstydzone" kładzenie łapki na pyszczku (po trzech dniach!) i zauważalnie poprawiło jej się kombinowanie przy kształtowaniu. Inną cudowną sprawą jest to, że miałam okazję obejrzeć nasze chodzenie przy nodze odbite w drzwiach balkonowych i nie mogłam uwierzyć, jak znakomicie ono wygląda. 
Innymi słowy, wszystko, co można przeczytać o zaletach pracy z psem, jest prawdą. Naprawdę daje to mnóstwo przyjemności, naprawdę ogromnie poprawia dogadywanie się z psem, poza tym efekty widać niemal z dnia na dzień. Co więcej - to uzależnia i już ledwo wyobrażam sobie dzień bez takiej zabawy; szczególnie, że nie ma argumentów przeciw: czas znajdzie się zawsze, a zmęczenie znika, kiedy można pobawić się w tak fajny sposób.
Wszystkim więc polecam - kliker w dłoń, nagrody pod rękę, bierzemy psy i do zabawy!

czwartek, 8 listopada 2012

O chorowaniu, odpowiedzialności i innych trudnościach

Trzeba na wstępie przyznać, że bywam durna, a ostatnio dałam tego niezły popis. Otóż od jakiegoś czasu nie czułam się idealnie. Nic wielkiego, ot, typowe, jesienne objawy, a to kaszel, a to chrypa, a to katar, a to ogólne gorsze samopoczucie. Oczywiście nie przeszkadzało mi to chodzić do pracy, no bo jakże by! Z psem owszem, chodzić nieco przeszkadzało, ale nie tak, żeby rezygnować z treningów posłuszeństwa czy z długich spacerów weekendowych. Owszem, Fenka może miała mniej idealne poniedziałki i środy, ale w pozostałe dni nadrabiałyśmy.
Na konsekwencje długo czekać nie musiałam - wyszło w końcu, ze z lekkomyślności wyhodowałam sobie choróbsko, z którym powinnam leżeć w domu przez tydzień. No i tutaj zrobił się mały dramat. Pół biedy praca, do której nie pójdę, ale tydzień to dwa przegapione treningi obi, to brak piątkowego spaceru z Drakkarem, to zmarnowany weekend! Od razu poczułam się jak brzydki, zły, nie dbający właściciel i od razu zaczęłam kombinować, jak tu i kiedy wyjść i jednak dać suni polatać.

A potem puknęłam się w czoło - tak solidnie. Bo doszłam do wniosku, niby prostego bardzo, a szło mi to tak ciężko, jakbym co najmniej wynajdowała koło.
Po pierwsze, Fenka to nie husky czy wilczak. Nie potrzebuje biegać na długie dystanse, nie jest bez tego nieszczęśliwa.
Po drugie, przeglądając tollerowe forum, dochodzę do wniosku, że nawet jak na tollera jest dość spokojna - w takim sensie, że owszem, uwielbia ruch, nakręca ją (czasem za) bardzo, ale bez niego nie chodzi po ścianach, nie zjada mebli i ogólnie, radzi sobie.
Po trzecie, są inne sposoby zapewnienia psu rozrywki, niż tylko bieganie. Nie raz czytałam, ba! sama nawet głosiłam pogląd, że bieganie bieganiem, ale bardzo ważne jest wymęczenie psa psychicznie.
Z tych przesłanek udało mi się wyciągnąć wniosek, że nie mam co robić z siebie idiotki. Nie ma sensu, żebym, czując się dość podle, zasuwała z psem na treningi czy długie spacery. Wystarczy, że poświęcę Fence parę minut parę razy dziennie na pracę z klikerem. Owszem, może na dłuższą metę tak traktowany pies nie byłby zachwycony, bo jednak ruch też jest fajny; poza tym zamiana wybiegiwania na sesje szkoleniowe grozi przybraniem na wadze, ale my nie mówimy o dłuższej mecie, a o paru dniach. Podczas tych sesji możemy szlifować elementy posłuszeństwa (zmiany pozycji, idealne chodzenie przy nodze na krótkich dystansach, dostawianie się do nogi, trzymanie aportu - to bardzo dużo!) i pobawić się sztuczkami. Szczególnie, że bardzo sztuczkowa Fenka wcale nie jest idealnie rozklikana, kształtowanie wciąż kuleje, wiec mamy co robić.
Zdrowo dla mnie, ciekawie dla psa, zabawnie dla nas obu. Wystarczyło pomyśleć.

środa, 7 listopada 2012

Fish4Dogs

Wzięło mnie na posłuszeństwo sportowe, z Fenkiem rzecz jasna. A że zazwyczaj jak mnie coś bierze, to bierze całkiem i bardzo, to oprócz możliwie regularnych i intensywnych treningów, postanowiłam pracować na bieżąco - zresztą nie ma w sumie innego sposobu na jakiś sukces. A obi ma tę zaletę, że do samodzielnych treningów potrzebne jest niewiele sprzętu. Koziołek do aportowania kupiłam już jakiś czas temu, przyszła pora na kwadrat. Zdaję sobie sprawę, że kupienie własnego to trochę szaleństwo, ale wierzę, że się przyda.
Podobnie jak koziołek, kwadrat także kupowałam w sklepie P1es. Ma on taką fajną cechę, że zajmuje się dystrybucją sprzętu do obi, szelek Julius oraz karm i smakołyków Fish4Dogs. Te drugie mnie nie interesują, ale kwadrat jest stanowczo w pierwszej kategorii, a trzecie - intrygują. Dlatego właśnie wraz zakupem głównym (piękny jest, czerwony, o taki!) zamówiłam też opakowanie smakołyków, sześciopak musu z łososia (zdjęcie tollera na opakowaniu było dodatkową zachęta) i kilka paczuszek darmowych próbek.
Przesyłka doszła dzisiaj. Kwadrat zachwycił mnie, natomiast Fenka oszalała na punkcie Fish4Dogów. Za smakołyki-gwiazdki zaczęła pięknie kombinować kształtowanie, zaś zachęcona łososiowym musem w dosłownie dwie minuty opanowała otwieranie klatki od zewnątrz. Kong z musem pozostałym po szkoleniu został wylizany do czysta, podobnie jak moje palce i każdy skrawek podłogi, gdzie coś mogło upaść.
Wniosek z tego taki, że wprawdzie Fish4Dog, mimo sympatycznego składu, nie będzie Fenki główną karmą, bo śmierdzi rybą pod niebiosa, ale za to smakołyki tej firmy niewątpliwie będą u nas często używane - kto wie, może pomogą w osiągnięciu wielkich sukcesów posłuszeństwowo-sztuczkowych? =)

piątek, 2 listopada 2012

Karma nr 4

Kolejne psie zakupy za mną i podjęłam decyzję o zmianie karmy.
Do tej pory Fenka jadła szczeniakowy Fitmin, potem szczeniakowy Orijen i Magnussona (szczenięcego i dorosłego), tę ostatnią przez prawie pół roku.
Magnusson sprawdził się doskonale. Jest ewidentnie smaczny, bo znika z miski w niezłym - jak na Fenkę - tempie, nie śmierdzi, nie brudzi (rzadkość wśród karm), ma fajny, krótki skład, dobrą zawartość składników odżywczych (24% białka do 12% tłuszczu), przystępną cenę - same zalety. Fenka na nim jest zdrowa, nie ma problemów z brzuszkiem, ma ładną sierść.
Mimo to zdecydowałam się na zmianę. Wynika to z faktu, że uważam, że pies, który żywiony jest karmą pełnoporcjową potrzebuje od czasu do czasu odmiany, po pierwsze, żeby się nie znudzić, po drugie dlatego, że nie wierzę w istnienie karmy idealnej, a dzięki zmianom można uzupełnić nowym pokarmem ewentualne niedobory poprzedniego.
Po długim zastanowieniu, mój wybór padł na Taste of the Wild w wersji Pacific Stream, czyli z łososiem. Ciekawostką w tej linii karm jest fakt, że skład dość radykalnie zmienia się w zależności od wybranego smaku: dwa cechują się wysoką (>30%) zawartością białka, dwa inne już przeciętną, rzędu 25%. Ponieważ nadmiar białka w karmie może mieć negatywny wpływ na psie nerki, postawiłam na "normalniebiałkową" wersję. Prócz tego zawiera ona 15% tłuszczu, więcej niż Magnusson, ale sądzę, że to dobre rozwiązanie na zimę. Drugą interesującą cechą tej karmy jest brak składników zbożowych: jej podstawą jest mięso (w tym wypadku łosoś) oraz ziemniaki.
Nowa karma powinna dotrzeć w ciągu tygodnia. Wrażeniami po pierwszym worku podzielę się na pewno.

Co ciekawe, ani w Animaliach, ani w Zooplusie nie sprzedają najprostszej, nieozdobnej, jednokolorowej, niekoniecznie przepinanej smyczy taśmowej. Nie przypuszczałam, że to takie niezwykłe wymaganie z mojej strony - a potrzebuję jej, bo mam dwie smycze z obrożami w komplecie (Rogza i tollerową), obie dość charakterystyczne wzorem i kolorytem, ale Fenka obecnie chodzi głównie w szelkach, na prostej, czarnej smyczy, która powoli zaczyna przejawiać ślady poważnego zużycia. Cóż, pozostają sklepy stacjonarne, ale zdziwiłam się i tak.

Z zupełnie innej beczki, zrobiłam porządki w "psiej szafce". Część zniszczonych rzeczy wyrzuciłam, parę zabawek i akcesoriów poszło do torby "dla biednych piesków". Zdecydowałam się też na czyszczenie wielu pozostałych gadżetów, co zaowocowało ciekawym widokiem na łazienkowym kaloryferze:


Swoją drogą i wbrew zdjęciu, Fenka wciąż nie ma dwóch porządnych, identycznych piłek na sznurku, bo widoczne na zdjęciu żółta i niebieska są ciężkie (toną w wodzie) i mają głupi, ostry, plastikowy sznur, a czerwona bezpowrotnie straciła swoją parę w morzu. Dokupienie drugiej czerwonej okazało się zaś niemożliwe, bo obecnie sprzedawana jest tylko mniejsza wersja; dwie takie mniejsze piłki spłynęły z prądem rzeki Świder. Planuję zakup dwóch miękkich piłek na sznurku produkcji Niny Bekasiewicz (takie cuda w DogCampusie sprzedają!), bo raz, że fajne są, dwa, że firma solidna =).