wtorek, 14 sierpnia 2012

Przerwa w wojażach, czyli Fenka, Drakkar i "nowy dom"

Pomiędzy jednym wyjazdem a drugim, moje z Feniastą życie dość mocno się zmieniło.
W dzień powrotu z Mazur (pisałam o tej wyprawie wcześniej) okazało się, że na skutek zaskakującego splotu okoliczności przybędzie nam współlokatorka, wspominana od czasu do czasu Magda. Tak więc z Mazur wróciliśmy w sobotę (28 lipca), niedziela i poniedziałek upłynęły pod znakiem przemeblowania i przeprowadzki, wtorek rozmył się w pakowaniu i szykowaniu do obozu dogo, a czas od środy do środy spędziłam z Fenką na tymże obozie.
W tym czasie Magda, zgodnie z planem, pojechała do hodowli po swojego wyczekanego i wymarzonego psiaka, szczeniaka springer spaniela o dumnym imieniu Drakkar.
Prostym następstwem faktów, 8 lipca wróciłam z Fenką do domu, w którym urzędowali Magda z Drakiem. I tutaj stała się rzecz wspaniała, bo psiaki od razu, od pierwszego spotkania na trawie pod blokiem, przypadły sobie do gustu (fakt, że cały wcześniejszy tydzień Fenka dzieliła pokój z dwoma psami miał szansę  w tym pomóc).

To jednak nie koniec wariactwa tej historii. Z obozu dogo wróciłyśmy 8 sierpnia, czyli przedwcześnie, ponieważ na mnie czekała praca, z której niezbyt mogłam i w sumie nie chciałam rezygnować. Widząc więc, że Fenka i Drakkar raczej się dogadują i ufając, że Magda sobie z nimi poradzi, ruszyłam pracować - i mniejsza o to, jaka była to praca, ważne, że bywałam w domu sporadycznie, w sumie na dwie noce w ciągu pięciu dni. Jeśli kogoś interesują szczegóły tego, co działo się pod moją nieobecność, odsyłam do bloga Magdy, jeśli zaś niekoniecznie, podsumuję w skrócie.
Psiaki przeżyły.
Psiaki przeżyły dość znakomicie.
Fenka najpierw przeżyła duży stres, bo skumulowały się zmiany w domu i moje zniknięcie, ale opanowała stres na tyle, że koniec końców było ok. (Przyznam, że chętnie bym jej oszczędziła tego stresu, ale po prostu nie było jak. Ot, życie zaskakuje.)
No i wreszcie, psiaki super się dogadują. Drak jest strasznie fajny, bardzo kontaktowy, zaczepia Fenkę jak wariat, wydając z siebie bulgoty godne amstaffa i okropnie podgryza ją w łapy, ale jej to wyraźnie nie przeszkadza. Kiedy ma dość, ucieka na kanapę, gdzie szczeniak nie sięga. Sama też nie jest święta, bo terroryzuje malucha, kradnąc mu zabawki i gryzaki (choć mamy uwiecznione na zdjęciu, jak psiule leżą obok siebie i zgodnie memłają każde swój gryzak). Kiedy się nakręcą, szaleją jak głupie, mało nie roznosząc domu; bywa, że razem rozrywają kartonowe pudło albo obgryzają deskę. Ogólnie, jest bardzo dobrze, chociaż jest to w dużym stopniu rezultat ciężkiej pracy Magdy, która dzielnie ustawiała psy, kiedy ja zajmowałam się pracą.

Magda i Drakkar mają u nas mieszkać przez rok. Zapowiada się mnóstwo fajnych historii.

1-8 sierpnia: Obóz Dogoterapeutyczny Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom

Notka techniczna - po roku liczenie dni robi się nudne, zarzucam więc ten zwyczaj.

A teraz do ad remu. Pierwszy tydzień sierpnia spędziłyśmy z Fenkiem w Gołdapi na Obozie Dogoterapeutycznym Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom. Oj, działo się, działo...
Pierwszego dnia obozu odbyły się testy predyspozycji psów. Fenka brała udział w takim teście jako szczeniak, ale uznano (moim zdaniem słusznie), że należy go powtórzyć. I tutaj już wiele się dowiedziałyśmy. Ogólnie poszło bardzo dobrze, dostałyśmy pochwałę, że "widać rok wspólnej pracy", ponoć fajnie współpracujemy, a psiak ma we mnie wsparcie. Z drugiej jednaj strony, niezaskakująco dla mnie, wyszło, że Fenka (cytując fachową opinię) "patrzy na dzieci z obrzydzeniem ;-)". Fakt faktem, ma braki socjalizacyjne w tej kwestii i będziemy musiały to przepracować.
Potem weszłyśmy w obozowy tryb pracy, a niebylejaka była to praca. O 8 rano godzina szkolenia psów, potem śniadanie, 3 godziny wykładów i warsztatów, przerwa na obiad (którą spędzałyśmy głównie nad jeziorem), kolejne 3 godziny wykładów, warsztatów lub obserwacji (a w późniejszej części obozu prowadzenia) zajęć z podopiecznymi pobliskiego ośrodka rehabilitacyjnego, kolejna godzina szkolenia i dopiero po 20 czas wolny, chyba, że akurat odbywała się integracja. Kiedy ludzie się doszkalali, psy siedziały w pokojach w klatkach i tutaj kolejny zachwyt nad Fenką , która znosiła to bardzo mężnie.

Tyle szczegółów technicznych. A co nam ten obóz dał?
Po pierwsze, psie szkolenie. Dwie godziny dziennie to naprawdę intensywna forma nauki. Pracowaliśmy zarówno nad sztuczkami, przydatnymi na zajęciach, jak i nad kwestiami posłuszeństwa, takimi jak przywołanie i zostawanie w trudnych sytuacjach czy praca na odłożonej nagrodzie. Przy okazji wychodziły kwestie skupienia na przewodniku, wyczucia, kiedy pies ma dość i potrzebuje przerwy, motywowania czy ułatwiania psu zrozumienia, czego od niego chcemy. Czyli rzeczy ważne i cenne; podobnie jak materiał, nad którym mamy dalej pracować.
Po drugie, socjalizację. Wszystkie psy mieszkały po kilka w pokoju, spotykały się na szkoleniu i spacerach, czasem też musiały pracować z nieswoim przewodnikiem. Sądzę, że takie obycie z psio-ludzkim "stadem" jest bardzo cennym doświadczeniem.
Po trzecie, mnóstwo wiedzy dla mnie (i innych przewodników). Z jednej strony, uczyliśmy się o swoich psach, sądzę, że mieliśmy szansę poznać swoje psy jeszcze lepiej, niż dotychczas i lepiej się z nimi dogadywać. Z drugiej, dostawaliśmy mnóstwo informacji zwrotnych o naszej z psem relacji od pozostałych uczestników kursu i instruktorów, a wiadomo, że z zewnątrz często widać więcej i jaśniej, niż ze środka jakiejkolwiek relacji. Z kolejnej, już bez psów, uczyliśmy się mnóstwa rzeczy. I to nie tylko dotyczących dogoterapii w wielu jej aspektach (w tym pierwszej pomocy psom czy podstaw pracy w zespole), ale też było dużo miejsca na dowiadywanie się więcej o sobie - co zresztą bardzo ułatwiała naprawdę fenomenalna kadra.
Wreszcie, podczas obozu każdy prowadził dwoje zajęć w ośrodku rehabilitacyjnym. Robiliśmy to w trójkach, składających się z prowadzącego, przewodnika psa i jego psa; każdy raz był prowadzącym zajęcia, a raz "operatorem" psa. W ten sposób mieliśmy szansę zobaczyć dwa aspekty pracy dogoterapeuty, a także sprawdzić się we współpracy z ludźmi i nieswoim psem. Przyznam, że było to trudne, ale ogromnie ciekawe i dające wielką satysfakcję. Każde zajęcia były nagrywane i dokładnie omawiane, co wprawdzie stanowiło dodatkowy stresor, ale pozwalało naprawdę zobaczyć swoją pracę, swoje błędy i udane pomysły, a także (gdy było się "operatorem") styl pracy z psem przy dzieciach i pod presją. (Tutaj szybko powiem, że Fenka wypadła bardzo dobrze, bo dobór ćwiczeń z dziećmi był taki, że ograniczyłyśmy do minimum dotykanie, a umożliwiłyśmy jej pokazanie paru sztuczek. W ten sposób, obżerając się parówkami i chrupkami, wytrzymała zajęcia skupiona, niezbyt pobudzona i nieszczególnie zestresowana.)

Co dalej?
Przyznam, że w najśmielszych wizjach nie spodziewałam się, że ten obóz aż tyle nam da; a szczególnie mi. Dogoterapia podobała mi się od dawna, a teraz jeszcze wiem, że obie z Fenką - choć przed nami dużo pracy - się do niej nadajemy. Do tego odkryłam, że Fenka ma jeszcze większy potencjał, niż myślałam i pięknie pracuje. Wszystko to razem, w połączeniu z naprawdę wspaniałymi ludźmi, których na obozie poznałam (lub poznałam lepiej, bo kadrę SZL znałam już wcześniej) dało mi bardzo dużo pozytywów, które szkoda byłoby zaprzepaścić.
W związku z tym, przede mną egzamin na dogoterapeutę (który powinnam była zdać na obozie, ale musiałam wcześniej, niestety, wyjechać) i praktyki. Przed Fenką praktyki i egzamin z obedience (daj Bóg, już wiosną), po którym będzie mogła zdobywać uprawnienia psa terapeuty. W przed nami obiema dalsza, wspólna praca, być może jeszcze lepsza teraz, kiedy mam wrażenie, że trochę zmądrzałam.