wtorek, 31 lipca 2012

To już rok!

Właściwie rok minął wczoraj, ale w ferworze powrotów, przeprowadzek i wyjazdów jakimś cudem udało mi się o tym zapomnieć. A przecież 30 lipca 2011 roku odebrałam z hodowli w czeskich Sobcicach puchatą, rozrabiającą kulkę, która przez ostatni rok wyrosła na fantastyczną, dorosłą sunię.
Słaba jestem z podsumowań, wiele pisałam tutaj na bieżąco, więc i nie czuję szczególnej potrzeby pisania teraz czegoś bardzo szczególnego. Oby przed nami było jeszcze wiele, wiele wspólnych lat.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Kapok EzyDog (i jedno zdanie o szelkach Activdog)

Aż miło, przyznam, wydać pieniądze na coś, co nieustannie wzbudza zachwyt. I takim zakupem był wspomniany w tytule kapok EzyDog. Kapok ów, przypomnę, kupiłam z myślą o wyprawie na Mazury. I sprawdził się fantastycznie.
Żeby wstępnie się czepić (bo przy zbyt dużych zachwytach zacznę żałować, że nikt mi nie płaci za reklamę), kolor kapoka odbiega ciut od tego na zdjęciach - miał być czerwony i spodziewałam się intensywnej, strażackiej czerwieni, a dostałam nieco jaśniejszy, jakby malinowy. No, to się czepiłam.
Dalej same zalety. Kapok jest, zdaje się, ogromnie wygodny, bo Fenka chodziła w nim godzinami (na łódce i czasem część postoju, kiedy pływała jak szalona). I nic. Chodziła w nim po pokładzie, wskakiwała na stopnie, na dziób, na ląd i pnie drzew; leżała, spała i siedziała i wszystko bez żadnych oznak dyskomfortu. Dodatkowo nie widać, żeby kapok gdziekolwiek ocierał czy psuł futro. Co więcej, raz kolega przeniósł Fenkę z pokładu na keję podnosząc za rączkę i wprawdzie mała stęknęła, ale raz, że podróżowała w pozycji idealnie poziomej, dwa, krzywda jej się nie stała.
W kapoku najważniejsze jest jednak to, jak działa w wodzie. I tutaj kolejny zachwyt. Fenka pływa w nim jak durna, widać, że wyżej trzyma tył ciała i chyba trochę jej to pomaga. Poza tym kapok czyni psa praktycznie niezatapialnym. Ubrana w niego, Fena parokrotnie skakała do wody z powalonych pni i nie zanurzała się ani trochę; podobnie na falach. Zresztą testy wyporności kapoku przeprowadziłyśmy też z Magdą i cóż, ważymy sporo więcej, niż Fenka i z wysiłkiem możemy wepchnąć kapok pod wodę, ale nawet nas potrafi on utrzymać na powierzchni. Dodatkowo, rączka przy kapoku umożliwia zabawę, polegającą na holowaniu się za psem. I tutaj też wszystko działa super, pies zwalnia tylko trochę, natomiast w ogóle się nie przytapia, ba, właściwie nie zanurza bardziej. A bez kapoka, cóż, nie ma mowy, żebym pozwoliła komukolwiek podtapiać 15 kilo Fenki ludzkim ciężarem.
I na koniec istotny drobiazg: jakość wykonania. Kapok EzyDog nie gnie się jakoś głupio, nie strzępi (choć i na łódce, i w jeziorze, i na zadrzewionym brzegu miał o co), ładnie dopasowuje się do psa (szczególnie, gdy jest mokry) i szybko schnie. Chociaż zaobserwowałam, że (co logiczne) pies pod nim schnie słabo i sądzę, że trzeba go zdejmować co jakiś czas, żeby psiak się wysuszył, chociaż przyznaję, że nie mam pojęcia, czy psia skóra może się poodparzać.
Podsumowując, kapok EzyDog wydaje mi się idealnym produktem i must-have dla wszystkich, którzy chcą zabierać psa na łodzie, kajaki czy nawet rower wodny; powinni go też rozważyć właściciele psów, które po prostu lubią dużo pływać, bo zapewnia bezpiecznego, praktycznie nie mając wad.

A prócz tego, słowo o Activdogowych szelkach na piance, które Fenka nosiła, gdy nie była w kapoku. Są świetne. Schną szybko, zabrudzenia spierają się nawet w wodzie z jeziora, pies na nich chodzi idealnie, śladów intensywnego przecież użytkowania brak. Kolejne cudo.

Edit: na prośbę Mateusza, zdjęcie Fenki w kapoku:


dni 357-364 - Mazury

Wakacje pełną parą, więc po krótkim odpoczynku od odpoczynku w domu ruszyłyśmy na Mazury. Plan: tygodniowy rejs żaglówką z Rynu do Rynu po południowej części Mazur w cztery osoby plus pies. I plan ów wykonaliśmy celująco.
Fenka kolejny raz sprawdziła się jako przeidealny pies na włóczęgi po świecie. Po prostu.

Wadę ma jedną: szczeka jak podwórzowy burek na ludzi i psy chodzące za blisko "jej terenu" (tym razem głównie łodzi). Ale przestaje, kiedy przyzwyczai się do miejsca i przestaje w zamknięciu, więc noce nawet przy bardzo ruchliwej kei obok promenady w Mikołajkach minęły nam spokojnie.
Z obserwacji obojętnych, Fenka nie jest psem śmiertelnie do mnie uwiązanym. Owszem, niepokoi się, gdy znikam, ale potrafiła na leśnych postojach biegać za każdym członkiem załogi, który robił cokolwiek ciekawego. Za to za obcymi nie chodzi, w ogóle coraz lepiej ignoruje cmokanie i piszczenie, jaka to jest piękna; przed wyciągniętą obcą ręką albo się spokojnie uchyla, albo daje się nawet dość intensywnie głaskać.
Sama reszta to zalety.
Na łódce pies jest fantastyczny. Albo spokojnie spała, albo leżała, albo przechadzała się, popisując się naprawdę świetną równowagą. Nie przeszkadzały jej gretngi z drewnianych listewek, w które bałam się, że wpadnie jej łapka, nie straszny był śliski laminat na dziobie, a dodatkowo wypracowała uroczą umiejętność dopraszania się przez pacanie łapką, kiedy chciała, żeby skądś ją zdjąć lub gdzieś podsadzić. No i nie miała problemu, żeby zejść pod pokład i tam spać; a zamykana tam przy cumowaniu/odchodzeniu od lądu ciut marudziła, ale pomijalnie.
Poza łódką też fantastycznie. Fenka chodziła na szelkach, więc zniknął problem ciągnięcia. Spanie pod stołami: perfekcyjne. Nie oddalała się daleko, zawsze wracała na wołanie. Próbowała kraść jedzenie, ale super reagowała na "zostaw". Bawiła się jak szalona, ale znała swoje granice i potrafiła wyjść z wody i spokojnie posiedzieć na brzegu. I widać, że aktywność jej służy, bo po raz pierwszy od dawna jadła bez marudzenia dwa posiłki dziennie.
Dodatkowo, Fenka, okazuje się, umie (poza doskonałym pływaniem, wspomaganym kapokiem, któremu poświęcę kolejny wpis) NURKOWAĆ. Sama w to nie wierzyłam, póki nie zobaczyłam, jak zanurza głowę, a potem resztę ciała, żeby wyłowić utopiony korzeń z dna jeziora. Głębokość nie była może imponująca, może z metr, ale mimo wszystko, zadziwiła mnie.
Jak by to podsumować? Chyba tylko tak, że nie mogę doczekać się kolejnych wypraw.

A w bonusie parę zdjęć:



piątek, 20 lipca 2012

dzień 356 - znowu obi

Znowu trening, tym razem wieczorny - i uważam, że tym razem suczysko odwaliło kawał dobrej roboty. Przede wszystkim jest mistrzynią, a przynajmniej bywa, bycia chętną do roboty, wesołą i entuzjastyczną. Aż miło patrzeć, jak się stara i jak kojarzy.

A jutro ruszamy na Mazury. Trzymajcie kciuki za tollera jeziorowego i jego panią!

czwartek, 19 lipca 2012

dzień 355 - obedience po przerwie, zęby i łapki

Dziś z samego rana (bladym świtem po 10) po długiej przerwie odwiedziłyśmy plac DogCampusu, żeby zobaczyć, jak Fenek radzi sobie z obedience. Byłam dobrej dość myśli, bo coś poćwiczyłyśmy w Karwi i w domu.
Niepotrzebnie. Plac, mimo że Asia straszyła ulewnym deszczem, powitał nas duchotą i upałem. Pół biedy, że mnie to nie zachwyciło, ale Fenka odmówiła współpracy koncertowo, twierdząc, że przy takiej pogodzie może ewentualnie chodzić i węszyć, ale pracować? O nie, co to, to nie.
Koniec końców nie było dramatycznego dramatu, bo coś się udało z nas wykrzesać. Zebrałyśmy nawet pochwałę, że chodzenie przy nodze jakby lepsze, że młoda nie zostaje z tyłu i że rusza ładnie. Pacanie na ziemię też ładne, targetowanie łapami ok. Ja tradycyjnie zgarnęłam ochrzan za niedobór entuzjazmu... Kiedyś się nauczę! Wreszcie Asia zdecydowała, że mamy przyjść i jutro, tym razem wieczorem, co zwiększa nasze szanse, bo obie jesteśmy raczej wieczorne.

Potem odebrałyśmy przesyłkę z Animaliów, bo zdecydowałam się pogardzić kurierem i zrobić spacer na Łowicką. W przesyłce była między innymi psia szczoteczka i pasta do zębów, bo odkryłam na fenkowych zębach nieładny osad (no i Monika na zajęciach Dobrego Psa tak naciskała na konieczność mycia ząbków =)). I hura, mamy pierwszy zabieg pielęgnacyjny, który Fenka zdaje się lubić! Wprawdzie przy radosnym podgryzaniu szczotki prawie pozbawiła mnie palca, ale ogólnie daje sobie manipulować przy zębach grzecznie i wesoło.

I wreszcie coś, co wiem od dawna, ale jakoś nigdy nie miałam okazji tego napisać: otóż Fenka, delikatna księżniczka (parrrrsk śmiechem) ma straszne łaskotki w łapkach. Skąd wiem? Bo pół biedy, że nie lubi, jak się ją w łapy dotyka, ale cyrk, który odstawia, gdy wejdzie w mokrą trawę jest całkiem jednoznaczny.

środa, 18 lipca 2012

Sprzęt dogtrekkingowy Activdog i kapok EzyDog

Po pierwsze, osprzęt dogtrekkingowy, który mniej lub bardziej intensywnie testowałyśmy nad morzem.
Pas ManMat pozostaje fantastyczną sprawą, nic nie zmieniło się od czasu, kiedy pisałam o nim ostatnio. Lina z amortyzatorem również jest świetna i sprawdza się dodatkowo jako smycz, a umieszczone przed amortyzatorem kółko zaczepowe pozwala wygodnie przypinać psa do czegokolwiek, kiedy chce się odpocząć. No i amortyzator tak pięknie amortyzuje... A szelki Activdoga to już w ogóle poezja. Są wytrzymałe, zniosły kąpiele w morzu, zapiaszczenie, ciąganie Fenki, moczenie w wodzie wszelkiego pochodzenia i nic - kolor wciąż piękny, nic się nie strzępi, nie rdzewieje. Poza tym faktycznie schną bardzo szybko dzięki podszyciu z pianki i są leciutkie, w żaden sposób nie przeszkadzają psu w szaleństwach.

Za to z zakupów, z okazji zbliżającego się tygodnia na Mazurach na łódce, kupiłam kapok EzyDog, dokładnie taki i z tego sklepu: KAPOK. Po pierwsze, muszę powiedzieć, że drugi raz robiłam zakupy w sklepie internetowym ProDog i drugi raz jestem zachwycona podejściem do klienta i tempem wykonywania zamówień; są naprawdę świetni i przemili.
Co się zaś tyczy samego kapoku... Wybrałam go z powodu rekomendacji forumowej znajomej, której psy szkolą się do ratownictwa i właśnie takie kapoki mają. Poza tym spodobał mi się stosunek ceny do jakości, bo może nieco ładniejsze wizualnie kapoki RuffWear kosztują dwa razy tyle.
Chwilowo nie mam jeszcze nic do powiedzenia w kwestii jego najważniejszej cechy, czyli tego, jak spisuje się w wodzie. Wiem jednak, że sprawia bardzo dobre wrażenie, jest prosty w konstrukcji, sprawnie się zakłada i zdejmuje. Całość wygląda bardzo solidnie, klamry są duże i z porządnego plastiku, materiał gruby. Ubrałam w niego Fenkę zaraz po odebraniu paczki i nie mogłam się powstrzymać przed podniesieniem jej za  umieszczoną na "grzbiecie" rączkę - udało się, a mała nie protestowała, bo dwa pasy pod brzuch są naprawdę szerokie i miękkie. Poza tym kapok ma też duże oko, przez które można przewlec linkę lub przypiąć do niego karabińczyk i coś, czego nie rozumiem: kieszonkę. Po co ona? Ale cóż, nie przeszkadza, niech sobie będzie. Do tego całość w ładnym, czerwonym kolorze i z paskami odblaskowymi. Zostawiłam kapok na Fence na trochę, żeby się do niego przyzwyczaiła i wygląda na to, że faktycznie nie krępuje nijak psich ruchów. Ogólnie, na razie bardzo mi się podoba.

Sam kapok na żywo wygląda tak:


A Fenka w nim tak:


dni 337-350 - Karwia

Wakacje! I od razu w przytupem, bo pierwsze dwa tygodnie lipca spędziłyśmy nad morzem, w Karwi na działce. Ogólnie było to o tyle ciekawe, że na tej samej działce byłyśmy w zeszłym roku, kiedy Fenka nie miała jeszcze trzech miesięcy. Fajnie można było poobserwować, jak się zmieniła, a zmieniła się bardzo.

Przede wszystkim, zapamiętała co to namiot i nie było z nim problemu. Owszem, pierwszego wieczora miała moment marudzenia, ale szybko poszła spać, a kiedy drugiej nocy wprowadziłam do namiotu wygodny materac w ogóle było szczęście i spychanie mnie z niego przez sen.
Poza tym cóż, wyjazd był nastawiony na relaks z minimum pracy. Pogoda nie była zbyt słoneczna, co mi osobiście bardzo pasowało, bo nie kocham ani upału, ani smażenia się na plaży, a tak wypady plażowe ograniczałyśmy do kąpieli i kopania wielgachnych dołów - bo z Fenki wyszła szalona nornica i kopanie bawi ją niezwykle. Morze pokochała, włazi do niego sama i aportuje z wody jak szalona, a kiedy tylko pływa, lubi rozrywkowo podgryzać fale. I zrobiła na mnie duże wrażenie, bo nawet sporych fal się nie boi i dzielnie wiosłuje, nie dając szczególnie ponosić się prądowi. Jedyny problem jest taki, że od aportowania mała traci rozum i bywało, że ledwo powłóczyła łapkami, a jeszcze rzucała się do wody; tutaj akurat muszę myśleć za nią i w porę przerywać zabawę.
Poza morzem było dużo działkowania. Na działce pies super, nie kradła jak kiedyś, a jak już coś ukradła, oddawała grzecznie. A głównie zajmowała się asystowaniem każdemu, kto akurat robił coś ciekawego - strasznie to jest ciekawski pies i była przy każdym, kto się ruszał. Z drugiej jednak strony potrafi się wyciszyć i iść spać. Najbardziej bawiło mnie, kiedy wieczorami siadaliśmy przy stole pod przedsionkiem przyczepy, a Fenka, zmęczona już po dniu, kładła się na łóżku w przyczepie i spała, nasłuchując tylko, kiedy dam sygnał do przenosin do namiotu.
Bardzo też spodobało mi się, jaka jest towarzyska. Owszem, miała skupienie na mnie i to ze mną zostawała kiedy inni gdzieś szli (lub szła, kiedy inni zostawali), ale nie przeszkadzało jej to w zabawach z innymi (szczególnie upatrzyła sobie jednego kolegę i z nim urządzali sobie długie sesje berka miedzy samochodami). Dodatkowo, pod koniec wyjazdu dojechał (z tatą) czteroletni Bastian. Miałam pewne obawy, bo Fenka to z jednej strony pies terapeuta, ale z drugiej mały rozbójnik, a Bastka znałam słabo i nie wiedziałam, jak zachowuje się przy psach. Wyszło jednak wspaniale. Polubili się szybko i kiedy tylko zabroniłam Fence zbyt entuzjastycznego i połączonego ze szczekaniem zachęcania małego do zabawy, bawili się bardzo fajnie. Doszło nawet do tego, że Fenka słuchała bastianowych poleceń i pięknie siadała i kładła się na życzenie, poza tym bez problemu znosiła jego bieganie, piski, nie zawsze delikatne głaskanie i przytulanie.
Spacery też były. Chadzałyśmy do "miasta", gdzie mimo tłumów i hałasu pies był grzeczny. Nauczyła się spać spokojnie pod stołem, kiedy ja jem; właściwie jedyny problem był z okazjonalnym ciągnięciem na smyczy, szczególnie w stronę wyjść na plażę.
Wreszcie urządziłyśmy sobie pierwszy dłuższy trek - poszłyśmy do Dębęk, siedmiokilometrową, przyjemną trasą lasem i skrajem lasu. Krokomierz mówi, że chodzimy w prędkością 4,5 km na godzinę, co jest wynikiem z jednej strony żenującym na zawody, a z drugiej całkiem ok na bardzo zrelaksowany spacer. W każdym razie coraz bardziej mi się ta zabawa podoba, chodzi się lekko, Fenka dobrze dostosowuje tempo i w jakiś magiczny sposób już rozumie komendy "naprzód", "lewo" i "prawo". No i samo doświadczenie takiej wyprawy, tylko z psem, ładną trasą...
I ostatnia rzecz: Fenka jest potwierdzonym mistrzem długodystansowej jazdy samochodem. Śpi jak zabita, ożywia się na postojach, znosi wszystko.

Teraz jesteśmy w połowie warszawskiego tygodnia, w sobotę zaś ruszamy na Mazury. To są i będą dobre wakacje.